
Chociaż kalendarzowe, jak i "pogodowe" lato już się skończyło, dziś - w ostatni dzień moich wakacji, chciałam opowiedzieć Wam o moim ukochanym letnim daniu, czyli chłodniku, zupie, jak sama nazwa wskazuje, jedzonej na zimno.
Potrzebna nam będzie przede wszystkim świeża botwinka. Ja kupuję ją zawsze na bazarze.
Botwinkę dokładnie myjemy, jeśli buraczki są już średniej wielkości dodatkowo je skrobiemy jak marchewkę, następnie kroimy na około 1cm kawałki (polecam w rękawiczkach, bo okropnie brudzi dłonie). Wrzucamy potem do dużego garnka i całość zalewamy niewielką ilością wody-żeby tylko przykryła botwinkę i gotujemy na średnim ogniu około 15-20 min aż zmięknie, pamiętajcie tylko, żeby tak jak barszczu nie zagotować wywaru, bo straci swój piękny intensywny kolor. Dodajemy szczyptę soli, pieprzu, cukru i sok z połowy cytryny.
W tym czasie obieramy i kroimy w kostkę ogórka, tak samo w kostkę kroimy kilka rzodkiewek, siekamy pęczek koperku i pęczek szczypiorku.
Jeśli botwinka jest już miękka, wywar odstawiamy - musi ostygnąć. Potem pozostaje nam już tylko wrzucić wszystkie pokrojone i posiekane składniki. Na koniec dolewamy zsiadłe mleko i kefir. Doprawiamy na koniec - pieprzem i solą. Odstawiamy na dobę do lodówki - na drugi dzień jest najlepsze :)
Jeśli chodzi o podanie - na dno talerza kładę zawsze ugotowane na twardo jajko - pokrojone na ćwiartki, zalewam zupą. A na dodatkowym talerzu podaję ugotowane ziemniaki ze skwarkami z boczku. Pycha :D
składniki:
1 pęczek botwinki
1 pęczek koperku
1 pęczek szczypiorku
1 duży ogórek
1 duży ogórek
kilka rzodkiewek
1 kefir
2 zsiadłe mleka
sok z cytryny
sól, pieprz

1 kefir
2 zsiadłe mleka
sok z cytryny
sól, pieprz
