środa, 25 czerwca 2014

po urlopie :)

Pierwszy prawdziwy urlop za mną :D
Od poniedziałku trzeba było wrócić do pracy, do codziennych obowiązków, porannego wstawania, zajmowania się myśleniem nie tylko o tym, gdzie dziś pójść na wycieczkę :) Z jednej strony nawet się cieszę, stęskniłam się już za szpitalną atmosferą, za moimi kolegami i koleżankami z pracy, za pacjentami, za tą codzienną bieganiną. Jedynie za wstawaniem się nie stęskniłam :D

Dziś opowiem o pierwszej części wyjazdu, czyli weekendzie w Bydgoszczy.
Zaczął się w sobotę rano wyjazdem z Jeleniej Góry, potem przesiadka we Wrocławiu w Polskiego Busa i o 18 wysiedliśmy w Bydgoszczy. 10 minut spaceru i dotarliśmy pod hostel. Dzwonimy domofonem, nikt nie otwiera. Całe szczęście ktoś wchodził do klatki. Na 1 czy 2 piętrze napis hostel, wchodzimy, w środku pusto, wszystkie drzwi zamknięte, zero informacji. Dzwonię do gościa, któremu wpłaciłam zaliczkę - kieruje mnie do kolejnych drzwi - wchodzę, mam znaleźć kuchnię, a potem zielony kaflowy piec. Wedle instrukcji z telefonu otworzyć skrytkę w piecu. Tak, w środku jest klucz. To nasz. Pokój nr 7. Sprawdzam dla pewności - pasuje do zamka. W pokoju włączony telewizor - czy aby na pewno to nasz pokój? Taaak, pan włączył, żebyśmy nie mieli potem problemów z odpaleniem :D Ekstraaa, hostel na Gdańskiej polecam wszystkim - jeszcze nigdy nie czułam się jak bohaterka kryminału :D Poza tym warunki bardzo dobre :)

Bydgoszcz okazuje się być opanowana przez wielbicieli morskiej przygody - trafiliśmy akurat na weekendową imprezę "Ster na Bydgoszcz". Wszędzie tłumy ludzi, na wodach Kanału Bydgoskiego pełno łódek, na Wyspie Młyńskiej koncerty, a w muzeach noc muzeów - korzystamy z okazji i odwiedzamy Dom Leona Wyczółkowskiego (robi wrażenie), Europejskie Centrum Pieniądza, Zbiory Archeologiczne, a także Galerię Sztuki Nowoczesnej (kilka dzieł z chęcia zabrałabym do domu). Kolację jemy w wypełnionej po brzegi Restauracji Sowy - bardzo dobry krem z kurek. Po zmierzchu pogoda nie sprzyja dalszym spacerom, zmarznięci kierujemy się do hostelu. Jutro zobaczymy resztę atrakcji :)


dom Leona Wyczółkowskiego








Torbę zostawiamy rano w przechowalni na dworcu pkp, świeci piękne słońce, więc i my ruszamy zdobywać Bydgoszcz :D Zaczynamy od porannego spaceru nad Kanałem Bydgoskim. Idziemy wyremontowanymi alejkami, mijamy nowe place zabaw, fontanny, śluzy na kanale, a także uprawiających poranny jogging miejscowych :) Docieramy pod nową operę - jedyny budynek, który zdecydowanie nie przypadł mi do gustu. Chyba przede wszystkim z powodu swoich rozmiarów. Kulinarnie zaczynamy od lodów Sowy - zamawiamy dwie gałki - okazuje się być to zdecydowanie złym pomysłem :D Lody są przepyszne, ale ich ilość przeraża :D
Z poziomem glukozy zdecydowanie powyżej normy, kierujemy się do przystani miejskiego tramwaju wodnego. Za 5 zł wypływamy w godzinny rejs po Kanale Bydgoskim. Bardzo urokliwy. No może poza przedszkolem na pokładzie :P
Potem jeszcze spacer po Wyspie Młyńskiej (rewelacyjne rozwiązania wodne), licznych mostkach (ślicznych) i po bydgoskim rynku (niby ładny, ale nie zachwyca). Na obiad wybieramy Naleśnikarnię Manekin. Kolejka po stolik. Udaje nam się usiąść i zjeść niby niedużego, ale mega sycącego i niedrogiego naleśnika. Potem doczłapujemy do ławki nad kanałem i na słońcu dochodzimy do siebie po obiedzie :D
Na koniec zostawiamy sobie jarmark francuski. Powinien nazywać się pachnidło :D Zaczynamy od oliwek, serów, przechodzimy do przypraw, herbat, na koniec mydła, lawenda... Jeden zapach przechodzi w drugi, jednocześnie chce się zostać przy jednym, a już ciągnie nas kolejny... Cudnie. Wybieramy prezent w postaci francuskich musztard dijon - z białym winem i orzechami. Okazują się być przepyszne.
Wieczorem wyruszamy w dalszą podróż - do Trójmiasta - celu naszej wyprawy :)
Ale o tym już w następnym poście :)

Bydgoszcz - zachwyciła nas :)











w tle opera

czwartek, 5 czerwca 2014

Zakopane - dzień drugi

Drugiego dnia zaplanowaliśmy wypad nad Morskie Oko. Spod zakopiańskiego dworca busikiem dojechaliśmy na parking, skąd już pieszo ruszyliśmy - ku naszemu wymarzonemu celowi :D
Poranek w Zakopanem - zgodnie z prognozami pogody - był upalny. Bezchmurne niebo, niewielki wiaterek umożliwiający normalne funkcjonowanie. Zdecydowaliśmy się na krótkie spodenki, t-shirty, a do plecaka sweterek/bluza i prowiant na drogę. Cieplejsze rzeczy, kurtki, parasole itp. zostały w pensjonacie.
Droga - niby asfaltowa - ale jednak ciągle wspinała się pod górę. Moje nogi zaczęły dawać o sobie znać już po pierwszej godzinie marszu. Wychodziło 17km zrobione dzień wcześniej. Do tego pot lejący się z czoła. Na polanę, dokąd dojeżdżają konne powozy dotarłam zziajana, marząc tylko, żeby już dotrzeć do schroniska i zobaczyć wreszcie to Morskie Oko. Humor dodatkowo zepsuły mi nadciągające znad Słowacji czarne chmury i dochodzące gdzieś z oddali odgłosy burzy. Ostatnie pół godziny drogi przeleciałam w 15min. Adrenalina jednak robi swoje. Zaczęły padać pierwsze krople deszczu. Na Morskie Oko wpadłam ledwie żywa, zmarznięta i spocona jednocześnie, do tego przewiana do szpiku kości. Jordan krzyknął, żebym stanęła do zdjęcia. Miałam ochotę się rozpłakać i wrócić do domu. Wbiegłam do schroniska w poszukiwaniu ciepłej herbaty. Na szczęście był automat. Pochłonęłam dwie kanapki, herbatę i dostałam rozkaz do powrotu - burza nadciągała. Prawie biegiem zlecieliśmy do polany, na której w sklepiku przemiły Pan sprzedawał wszystkim "przygotowanym" w góry turystom foliowe worki na śmieci, czyli tzw. płaszcze przeciwdeszczowe :D Wyglądałam w tym bosko :P Jordan uratował mnie jeszcze swoją bluzą, inaczej na pewno skończyłabym ten pobyt z porządnym przeziębieniem... Potem jeszcze godzina marszu w dół i znów byliśmy na parkingu. Busik i spać. Wysiadłam w Zakopanem szczęśliwa, że chociaż pod sam pensjonat dowiezie nas miejscowy autobus nr12. Najbliższy był za ponad pół godziny, ale postanowiłam czekać, lekko drzemiąc na przystanku. Przejeżdżając obok przystanku nie zatrzymał się. Musieliśmy pół godziny iść piechotą. Miałam ochotę położyć się na chodniku.
W pensjonacie kawa, łóżko, dwie godziny leżakowania i znów byłam na chodzie :D

Wodogrzmoty Mickiewicza w drodze na Morskie Oko (mega efekt akustyczny)


chwila odpoczynku po drodze

ostatni moment przed deszczem

zimno!!

dopiero na tym zdjęciu zobaczyłam jak wyglądało to całe Morskie Oko..



Ostatni wieczór w Zakopanem postanowiliśmy spędzić na Krupówkach - na prawdziwej góralskiej kolacji. Zupełnie nie rozumiem niechęci ludzi do Krupówek. Może i jest tam sporo turystów, ale dokładnie tak jak w każdym dużym, a już tym bardziej popularnym, mieście. Nic nowego. Może i poziom knajp - szczególnie tych, które jak widzę myślę tylko o starym oleju - pozostawia wiele do życzenia, ale nad morzem, szczególnie w małych miejscowościach znajdziemy dokładnie to samo. A tu chociaż na każdym kroku można kupić prawdziwego oscypka, wieczorem w co drugiej knajpie gra góralska kapela, a w polecanych w internecie restauracjach możemy spróbować regionalnych przysmaków. Rozpłynęłam się. Ale może też dlatego, że tak bardzo przypominały mi mój ukochany Sopot i główny deptak, czyli Monciak. Który charakter ma tylko wtedy, kiedy w górę i w dół walą nim tłumy, kiedy w każdej kafejce ciężko znaleźć miejsce na poranną kawę czy lunch. Kocham lato w Sopocie - już za niecałe 2 tygodnie będę właśnie tam :D

Zdecydowaliśmy się na kolację w Starej Izbie - przyjemna obsługa, w środku górale przygrywali na skrzypeczkach, a my zamówiliśmy pierogi z bryndzą i jagnięcinę na czerwonym winie. Pychota :)

W niedzielę rano wyjechaliśmy z Zakopanego, już myśląc, gdzie by tu jeszcze pojechać... Może Bieszczady? Może we wrześniu? Najnowszy pomysł mówi o Pieninach - spływ Dunajcem, Trzy Korony, zamek w Czorsztynie i Niedzicy :) Jak tylko ustalimy szczegóły na pewno wam opowiem :)

A już 14 czerwca wyruszamy na północ - najpierw jednodniowe zwiedzanie Bydgoszczy,a potem kilka dni w Trójmieście. Już nie mogę się doczekać !

owieczki pod naszym pensjonatem :)





wieczorny spacer po Zakopanem



po serach - kolejny zakopiański specjał
(te akurat z nadzieniem żurawinowym i bryndzowym)



jagnięcina na kolację

niedziela, 1 czerwca 2014

Zakopane - dzień 1

Opóźniona nieco (z powodu awarii internetu, a potem wszystkich wieczorów spędzonych na spektaklach w ramach Pestki) relacja z Zakopanego. Żeby nie przynudzać, albo żeby udało wam się doczytać wszystko, postanowiłam podzielić relację na dwie części. Dziś dzień pierwszy :)
A właściwie drugi od wyjazdu z domu - bo wyruszyliśmy z Jeleniej Góry już o 19 - pociągiem do Wrocławia, żeby o 23.30 wsiąść do Polskiego Busa i ruszyć do Zakopanego :D
Na miejscu byliśmy o 5.30 - pora szalona :D Dworzec PKS zamknięty, dworzec PKP tuż obok również, miasto śpi... A my ruszamy przed siebie w poszukiwaniu naszego pensjonatu - na drugim końcu miasta :D Po jakiejś godzinie - spaceru urokliwymi uliczkami budzącego się miasta - docieramy. Zastaje nas widok Giewontu, świecące słońce, błękitne niebo, po drugiej stronie Gubałówka. Miejsce magiczne. Zostawiamy bagaże, ściągamy swetry i ruszamy przed siebie! Ahoj przygodo! :P

6 rano - w drodze do Pensjonatu :)
przebrani - ruszamy!


Planujemy dotrzeć najpierw do Kuźnic, żeby kolejką wjechać na Kasprowy Wierch. Mapa pokazuje jakieś 40-50min. pieszo. Ruszamy. Po drodze łapie nas busik z zapytaniem - czy do Kuźnic? Za 3 zł dojeżdżamy w 5 min. :D Na miejscu - wysiadamy nieco przerażeni wizją opisywanej wiecznie 2-godzinnej kolejki do kasy. Jesteśmy pierwsi. Przytłacza nas jedynie cena. Ale raz się żyje! Nie wiadomo, kiedy znów tu przyjedziemy, zresztą wtedy będzie pewnie sporo innych miejsc do odwiedzenia. 60zł od osoby płacimy i ruszamy! Początek zupełnie niezły, chwilę później zrywa się wiatr, kolejka zaczyna się nieco huśtać na boki, a przy większej wysokości też do przodu i tyłu - patrzymy w dół... wysoko tu! Chwila strachu, ale na szczęście zaraz jesteśmy na górze. Widok niesamowity. Zupełnie jakbyśmy byli w Alpach. Szczyty pokryte śniegiem tuż obok, na wyciągnięcie ręki, piękne słońce, ale żeby nie było zbyt idealnie - wieje, jest zimno i leży śnieg :D Ubieramy wszystkie warstwy, jakie mamy w plecaku i ruszamy na mały spacer na sam szczyt. Kilka razy wpadamy w śnieg, ale przynajmniej jest wesoło :) Później kawa na tarasie górnej stacji kolejki, do tego rogaliki kupione przy Krupówkach. Uśmiech nie znika nam z twarzy. Potem jeszcze wypróbowujemy wystawione na słońce leżaki - aż nie chce wracać się na dół. Ale, że mamy jeszcze dziś sporo planów koło 10 zjeżdżamy na dół. Widok znów niesamowity.


widok z kolejki


na szczycie














droga w dół :)

Na dole kierujemy się spacerem w kierunku Wielkiej Krokwi. Skocznia jak skocznia, wokół pełno wycieczek z podstawówki, robimy zdjęcie, na drugie śniadanie kupujemy kilka owczych oscypków i ruszamy w stronę Krupówek i Gubałówki. Krupówki już pełne spacerowiczów. Pod Gubałówką wita nas wielki "ryneczek" pełen przeróżnych góralskich, i nie-góralskich, za to badziewnych rzeczy do kupienia. Poraża nas za to wybór oscypków - owcze, kozie, łagodne, pikantne, wędzone i te jeszcze niewędzone. Kupujemy wszystkiego po trochę - pychota :D
Na Gubałówkę postanawiamy wjechać kolejką. Na szczycie - sporo wycieczek, budek z jedzeniem, piciem, lodami - robimy zdjęcia i kierujemy się ku trawie, na której już wyleguje się sporo ludzi. Z widokiem na Tatry i Zakopane prawie zasypiam rozłożona w słońcu :) Czas na drzemkę. Pieszo schodzimy w dół i wracamy do naszego pensjonatu, żeby zregenerować siły - 4 godziny snu dają o sobie znać.

po drodze spotykamy nawet Koziołka Matołka

Krupówki - jest nawet drogowskaz do naszego kolejnego wypadu - już za 2 tygodnie :D




Gubałówka


Po dwugodzinnej drzemce, zjedzeniu kolejnych oscypków wyruszamy na popołudniowy spacer na Polanę Strążyńską. Droga w lesie, poprzecinana licznymi strumieniami, o niesamowitym kolorze - zimno-kryształowym, prowadzi nas na polanę u stóp Giewontu. Miejsce bardzo urokliwe. Wypijam ciepłą herbatkę z konfiturą i idziemy zobaczyć jeszcze Wodospad Siklawicę. Spotykamy nawet panią zażywającą kąpieli w przeraźliwie zimnej wodzie. Podziwiam.

Wieczór spędzamy odpoczywając w pensjonacie - w saunie i grocie solnej. Idealne miejsce po przejściu 17km. A przy okazji polecamy naszą Willę Regle :)


Polana Strążyńska







Już niedługo część druga :)
stat4u