niedziela, 29 grudnia 2013

poświątecznie

Święta, jak zawsze - minęły mega szybko - ledwie człowiek skończył gotować, zabrał się do jedzenia świątecznych specjałów, obejrzał trochę świątecznych bzdur w TV, i już znów trzeba było iść do pracy. Po drodze spędziłam trochę czasu z rodziną, bliskimi, przyjaciółmi. Bardzo miłe chwile z choinką w tle.

Piątek w pracy jakoś dało się przeżyć, a potem było już tylko lepiej - wieczór w Kwadracie z dziewczynami, do tego masa spotkanych znajomych, nawet dawno niewidzianych przyjaciół. Ktoś kiedyś powiedział, że ludzie pojawiają się w naszym życiu i znikają, nie można mieć nikogo na wyłączność, na zawsze, nawet jakby człowiek bardzo się starał. Chyba do dziś nie wiem, dlaczego tak jest, dlaczego pewnego dnia ludzie, z którymi byliśmy bardzo blisko, przestają się odzywać, a potem po czasie pozostaje tylko spotykanie ich przypadkiem, i nawet głupio zapytać co u ciebie.

Sobota upłynęła pod hasłem "Cieplice" - najpierw spacerowo w Parku Zdrojowym i Norweskim, potem spektakl "Gwiazdko, łasko nie gaśnij" w Zdrojowym Teatrze Animacji. Spacery w klimacie jesiennym, choć w kalendarzu koniec grudnia.. Spektakl - muzycznie rewelacyjny, wokalnie pozostawiał, mówiąc delikatnie, sporo do życzenia, momentami czułam się jak na nagraniu "szansy na sukces".

koniec parku - wały, z których najlepiej widać góry :)









moje ulubione :)


A poza tym wielkie przygotowywania do Sylwestra w moim mieszkaniu - na razie wyłącznie w sferze teoretycznej - ostateczna lista gości się tworzy - chyba stanęło na 15 osobach, menu i zakupy - ulegają przekształceniu do sfery praktycznej, goście wymyślają swoje potrawy, stroje, jak i kiedy przyjadą - bo jak zawsze będzie też część mojej studenckiej ekipy z Wrocławia i Opola :) Już nie mogę doczekać się tej szalonej nocy :D
Jeszcze tylko poniedziałek w pracy i można szaleć :D


Na koniec filmik znaleziony gdzieś na fb - moja ukochana Jelenia Góra i okolice :)



wtorek, 24 grudnia 2013

moje święta

W wolnej chwili od gotowania, jedzenia, świątecznych przygotowań, porządków - znalazłam chwilę, żeby opowiedzieć wam o moich świętach.
Każdemu wydaje się, że jego święta, zwyczaje, tradycje, dania wigilijne są zupełnie zwyczajne i wszyscy mają dokładnie takie same. A potem przy okazji rozmów okazuje się, że każde święta są jednak trochę inne, każde są zlepkiem tradycji różnych rodzin, osób, kultur.
Moje wywodzą się głównie z domu mamy, czyli z Malborka, a te z domu babci - czyli z Bieszczad, rejonu styku kultury polskiej i ukraińskiej, pewnie trochę też z rejonów dziadka, czyli zza Buga - terenów dzisiejszej Białorusi, a potem całą tą tradycję mama wymieszała po przyjeździe na Dolny Śląsk, z tradycjami ojca - Poznaniaka. Sami widzicie - mieszankę w domu mam niezłą.
Zaczynamy tradycyjnie od opłatka, życzeń, potem wjeżdża barszcz (mój niestety z koncentratu, w przyszłym roku postaram się wspiąć na wyżyny i zrobić prawdziwy barszcz), do tego uszka - smażone na głębokim tłuszczu - jedyne w swoim rodzaju, moje ulubione, potem pierogi z kapustą i grzybami polane tłuszczykiem z cebulką. Z ryb - karp zwyczajnie usmażony, z ziemniakami i greckim sosem, potem śledzie - tym razem rolmopsy ozdobione papryką i zieleniną i śledzie z suszonymi pomidorami. Na słodko - makiełki (czyli masa makowa, makaron świderki i pomarańcze), plus "makowiec" na kruchym cieście i ciasteczka z ciasta francuskiego z makiem. Do tego oczywiście kompot z suszu.
To trzecie święta, kiedy wszystkie wigilijne potrawy przygotowuję sama. Pamiętam te pierwsze, kiedy zabrakło mamy, która wszystko przygotowywała, te pierwsze, kiedy wisiałam na telefonie z ciocią i babcią, pytając o wszystko, poczynając od ciasta na uszka, przez farsz na pierogi, po kompot z suszu. Zostałam totalnie rzucona na głęboką wodę. Ale chyba wyszłam z tego obronną ręką. Chociaż do dziś zdarzają mi się potknięcia w tym przedświątecznym wirze - na tej wigilii były na przykład pierogi z surową kiszoną kapustą :D ale dało się zjeść :D
Całą wigilię udało mi się przygotować w poniedziałek wieczorem - po powrocie z pracy ze szpitala, i w wigilię rano, potem jeszcze wizyta na cmentarzu, i można siadać do kolacji. Uff, i tym razem dałam radę.

uszka




śledzie z suszonymi pomidorami

pierogi z kapustą i grzybami
kruche ciasto z makiem


ciasteczka z makiem


makiełki

 W tym roku też po raz pierwszy w moim domu pojawiła się żywa choinka.


tak stół wyglądał w południe :)


Wesołych Świąt kochani :* 

poniedziałek, 16 grudnia 2013

weekend we Wrocławiu

Pewien internetowy hejter stwierdził ostatnio, iż wszystko byłoby spoko z moim blogiem gdybym tyle nie gadała o Wrocławiu (użył nieco mniej cenzuralnego określenia, ale z racji szacunku do was nie będę cytować). Trudno nie mówić, nie pisać o mieście, w którym spędziło się 6 ostatnich lat, które stało się trochę moim drugim domem.
I dziś o Wrocławiu będzie sporo - bo tam właśnie spędziłam ten weekend.

Pretekstem do przedświątecznego weekendu we Wrocławiu było spotkanie, nazwane przez nas "postudencką wigilią". Czyli spotkanie, które w okresie przedświątecznym staje się powoli naszą tradycją, bardzo miłą zresztą. Spotykamy się całą studencką ekipą, szykujemy sporo jedzenia, grzane wino i potem już tylko jemy, pijemy i cieszymy się ze swojego towarzystwa. W tym roku jedzenia było mnóstwo - ledwie wytoczyłam się z mieszkania koleżanki do taksówki :D Ja z kolegą postawiliśmy na sałatki śledziowe - moja tradycyjna z jajkiem, ogórkiem kiszonym, ziemniakiem, jabłkiem, cebulką, natką pietruszki i odrobiną majonezu, jego - z podsmażoną cebulką, suszonymi śliwkami i przecierem pomidorowym - brzmi dość dziwnie, ale w smaku jest przepyszna :) Z sałatek była jeszcze kurczakowo-ananasowo-curry, gyros, i wg mnie hit wieczoru - rukola, pieczone buraki, ziemniaki i dynia, plus feta i słonecznik. Był też oczywiście barszcz z uszkami. Do tego piernik, pierniczki, trochę przekąsek. I dużo białego grzanego wina - z mega prostego przepisu kolegi - wino, trochę cukru, suszone morele, cytryna - wyszło przepyszne :))
Poniżej kilka zdjęć - te gorszej jakości zrobił nam "smart TV" koleżanki - okazuje się, że "mądry" telewizor na imprezach jest jak znalazł - nie tylko można posłuchać muzyki, obejrzeć na końcu imprezy 07 zgłoś się, to jeszcze zrobi zdjęcia :) Niesamowita jest ta nowoczesna technologia :D






Przedświąteczny weekend we Wrocławiu nie mógł się też obyć bez bożonarodzeniowego jarmarku na rynku - mojego ulubionego miejsca zimą we Wrocławiu :) mega klimat - z głośników lecą kolędy albo przynajmniej świąteczne piosenki, na straganach sprzedają świąteczne bibeloty, pierniki, a do tego na każdym rogu można napić się grzanego wina - w tym roku postanowiłam spróbować nowości, czyli białego grzanego wina Hugo. Niestety smakowało wyłącznie jak podgrzany szampan. Totalne rozczarowanie.
Ale jarmark i tak uwielbiam :)







Po grzańcu na rynku - postanowiliśmy coś zjeść. Niestety w moim ulubionym studenckim barze, czyli Cegielni w piątkowy wieczór znalezienie wolnego stolika graniczy z cudem. Niestety tym razem cud się nie wydarzył. Nie udało nam się zjeść żadnej z ich pysznych sałatek.
Kolejnym pomysłem była knajpka, o której pisałam przy okazji ostatniego pobytu we Wrocławiu - Pinola w Feriogaju - świetna włoska knajpka. Wtedy zakochalam się w ich pizzy, tym razem skusiłam się na zupę dnia, czyli krem ze szpinaku. I nie zawiodłam się. Był rewelacyjny.



Ten weekend można powiedzieć upłynął głównie na jedzeniu :D W sobotę przed wigilią skoczyliśmy jeszcze na azjatyckie żarcie - świetny kurczak w sosie słodko-pikantnym.
Miało być jeszcze sushi, ale zabrakło już weekendu :D


Poza jedzeniem i przemiłym czasem spędzonym z przyjaciółmi - zdążyłam jeszcze zrobić małe przedświąteczne zakupy prezentowe. A i w niedzielny poranek, zgodnie z tradycją, skoczyć na targ Świebodzki i kupić sukienkę i sweterek - postaram się nadrobić w najbliższym czasie posty modowe :)

Tym czasem - udanego tygodnia kochani :))

piątek, 13 grudnia 2013

Kukutu Cafe

Dziś o nowo przeze mnie odkrytej knajpce - Kukutu Cafe. Wybierałam się do niej, żeby nie skłamać - dobrych kilka tygodni albo dłużej. Przede wszystkim z racji godzin otwarcia - zamykają o 19 - co dla mnie jest jednak dosyć wczesną godziną. Cały czas łapię się na wrocławskich przyzwyczajeniach - jakiś miesiąc temu po koncercie w Kwadracie o 1-2 w nocy gdzieś w centrum Jeleniej, powiedzmy na Majówce - powiedziałam - może byśmy poszli coś zjeść? w sumie zgłodniałam :D okazało się, że o tej porze w tym mieście można zjeść ew.w McDonaldzie czy KFC. Inne knajpy jeśli nie są zamknięte, to kuchnie już na pewno nie działają...
Drugi minus - lokalizacja. Miejsce niby blisko centrum, ale jednak na uboczu. Spacer z przystanku mzk przypłaciłam niewielką tachykardią - zdanie "ciemno, zimno i do domu daleko" idealnie oddawało tą atmosferę.
Ale od progu od razu poczułam, że to moje miejsce :)
Wystrój jasny, nowoczesny, ciekawy design - fajne stoły i fotele, plus bardzo sympatyczni właściciele. Od progu czuć ciepło tego miejsca. I aż chce się tam zostać.
Knajpka idealnie oddaje charakter moich ulubionych wrocławskich miejsc - jasnych, przestronnych, ale jednocześnie mega przytulnych. I drugi plus - codziennie inne menu.
Zaczęliśmy od "rozgrzewającego koktajlu" - maliny, banan, cynamon - koktajl przepyszny, ale nie powiem, żeby jakoś specjalnie mnie rozgrzał - raczej był zimny, orzeźwiający :)
Zupy spróbowaliśmy obie dostępne tego dnia - krem z cukinii (bardzo dobry) i krem marchewkowy z cynamonem - przepyszny :)) Do tego tarta z kurczakiem i cukinią na ciepło - z rukolą i granatem i przepysznym czerwonym kremem balsamicznym. W kremie się zakochałam.
Kuchnia fajna, nowoczesna, a jednocześnie syta i przepyszna. Wyszłam totalnie zachwycona i mega najedzona.
Dlatego z całego serca polecam wam to miejsce :)






zdjęcie z facebooka Kukutu



Poza tym na oddziale - uwielbiam wszystkich moich nowych kolegów - z każdym dniem coraz bardziej :) i z każdym dniem utwierdzam się w przekonaniu, że praca i nauka tam będzie czystą przyjemnością :)

Dziś zaczynam też przedświąteczny weekend we Wrocławiu - piątkowy wieczór na świątecznym jarmarku - zgodnie z tradycją musi być grzaniec :) W sobotę prezentowe zakupy, a wieczorem wigilia z moją studencką ekipą :) Będziemy z moim wrocławskim przyjacielem, u którego śpię przygotowywać na nią dwie śledziowe sałatki :) W niedzielę szybki skok na Świebodzki i powrót do Jeleniej :) 

wtorek, 10 grudnia 2013

zimowo - sportowo :)

W przerwie od myślenia o życiu - zostałam wyciągnięta na moje pierwszy w życiu biegówki. To były też pierwsze narty w ogóle na moich nogach ;D Jak wiecie - wielką fanką sportu nigdy nie byłam.. No, ale na biegówki dałam się namówić - w końcu bieganie na nartach to prawie jak normalne bieganie - które w końcu trenowałam całe wakacje.. No, prawie. Jak to mówią - prawie robi wielką różnicę. Jak dla mnie bieganie bez nart jest dużo łatwiejsze i przyjemniejsze.
Zaczęło się od dotarcia na Polanę Jakuszycką - czyli miejsce słynnego Biegu Piastów. Tam wypożyczyłam sprzęt - pierwszy po 10 min uległ totalnej awarii - nawet specjalnie się do tego nie przyłożyłam :D i może to był znak, że jednak powinnam była zostać w pobliskim barze na jakiejś ciepłej herbacie. Ale nie - brnęłam w to dalej. Kolejne narty i kierunek schronisko Orle. Jakoś nie dotarło do mnie na początku, że odległość 5km w jedną stronę to jednak trochę sporo... Dotarło w połowie drogi - która delikatnie, ale jednak cały czas pięła się pod górę. A ja już w połowie ledwie żyłam, byłam cała mokra - z jednej strony spocona, z drugiej mokra od padającego śniegu... Żyć, nie umierać :D Do schroniska dotarłam, ale zaraz po wejściu miałam ochotę co najmniej zemdleć. Ciepła herbata, baton, a potem jeszcze zupa jarzynowa - postawiły mnie na nogi, i powrotne 5 km jakoś przeżyłam. Ale najgorsze było dopiero przede mną... Poniedziałkowy poranek, czyli wstawanie z łóżka i droga do pracy były totalną męką. W pracy nawet najstarsza doktórka na naszym oddziale zrobiła mi herbatę - tak biednie ponoć wyglądałam. Czułam się niewiele lepiej. Dzień minął pod znakiem totalnych zakwasów na nogach - każdy ruch równał się bólowi.
No, ale nie, że tak zupełnie mi się nie podobało :D Może jeszcze kiedyś się wybiorę - ale na pewno nie będzie to, przynajmniej w najbliższym czasie - mój ulubiony sport :D zdecydowanie bardziej wolę np. wskoczyć do basenu i popływać :) a w zimie - oglądać padający śnieg przez szybę jakiejś fajnej knajpy - popijając grzane wino :) tak, to moja ulubiona aktywność zimą :D

ruszamy w drogę powrotną :D w tle schronisko Orle 


w schronisku - przy kominku :)



Przy okazji wyjazdu do Jakuszyc na biegówki - zobaczyłam po drodze jedną z ciekawszych atrakcji mojego regionu, czyli Hutę Julia w Piechowicach, założoną w XIXw, którą od niedawna można zwiedzać. Czyli zobaczyć totalnie z bliska proces wytwarzania szkła kryształowego. Coś niesamowitego. Okropnie gorący piec (1200 stopni) - w środku szkło w postaci płynnej, hutnik nabiera je na piszczel, potem dmucha, tworzy pierwotny kształt, który potem obrabia dzięki drewnianemu burgulcowi, ewentualnie dodaje barwnik. Gotowy kryształ trafia do odprężarki, gdzie w ciągu 8 godzin stygnie z temp. 400 stopni do pokojowej. Następnie trafia w ręce zdobników, którzy tworzą ostatecznie te wszystkie cudeńka - za pomocą tarcz diamentowych, którymi ręcznie nanoszą szlify. Niesamowite.
Polecam wszystkim - jeśli będziecie w okolicy zajrzeć na zwiedzanie huty, a potem wpaść do sklepu z kryształami - ja już znalazłam sobie kilka kieliszków do wina, które mi się marzą :) a potem możecie jeszcze zjeść czy wypić coś w kawiarni przy hucie - ciekawy, nowoczesny design.
http://turystyka.crystaljulia.com/



A ja dziś po południu sprawdzam kolejną jeleniogórską knajpkę, czyli Kukutu Cafe - o wrażeniach opowiem w kolejnym poście :)

Na koniec jeszcze o mikołajkach - spędziłam ten wieczór z lekarzami z mojego oddziału na bardzo miłej kolacji w Mazurkowej Chacie - dosyć przytulne miejsce na zimowe wieczory. Jedzenie też całkiem niezłe :) A lekarze z mojego oddziału rewelacyjni - już się cieszę, że będę z nimi pracować :))


piątek, 6 grudnia 2013

szpitalne, i nie tylko - nowości.

Andrzejki, a właściwie andrzejkowy weekend - minął bardzo pozytywnie :) Już od piątku zjeżdżała moja studencka ekipa, w sobotę zrobiłam im zupę cebulową - wg przepisu z poprzedniego postu, potem objadaliśmy się przepyszną pizzą - w najlepszej jeleniogórskiej knajpie, czyli Da Dami. Nie wiem, czy już kiedyś o niej pisałam - ale jeśli nie, to polecam wszystkim - pizza, ale też inne dania, z pieca opalanego drewnem. Przepyszna włoska pizza, plus smakowe oliwy - czego chcieć więcej :)
A wieczorem - dołączyło do nas kilkoro moich jeleniogórskich stażystów - i razem w mega lekarskiej ekipie świętowaliśmy andrzejki. Były ciastka z wróżbą - niestety zdjęć jedzenia zabrakło z racji sporego zamieszania :D były ciasteczka z ciasta francuskiego - z fetą, oliwkami i czosnkiem, i z curry, ananasem, żółtym serem i chorizo. Do tego sałatka z penne, suszonymi pomidorami, czosnkiem, oliwkami, druga z sałatą lodową, rukolą, pomidorkami i podsmażonym chorizo, i trzecia - brokuł, słonecznik, feta i jogurt naturalny. Do tego spore ilości białego wytrawnego wina :D
Potem były jeszcze kalambury i tańce do białego rana :D a w niedzielę - spacer po jeleniogórskiej starówce i zapiekanka z conchiglioni z mięsem mielonym indyczym, niewielką ilością chorizo, cebulą, czosnkiem, czerwonym winem i pomidorami z kartonika :) Jak wszystko fajne - ten weekend też minął mega szybko :D





A od poniedziałku wróciłam do pracy do szpitala - skończyłam chwilowo moje przyjmowanie w przychodni, i zaczęłam pracę na internie. Podoba mi się bardzo. Albo nawet bardzo bardzo :) Super atmosfera pracy - fajni lekarze, super ordynator, reszta personelu też bardzo miła, poza tym cały czas coś robię, czegoś się uczę, ani przez moment się nie nudzę. Na 99% na tym oddziale zacznę pracę i specjalizację za rok, jak skończę staż :) Z powodu pracy - chociaż jestem trochę zmęczona - to skaczę z radości :D Z powodu andrzejek też skaczę, z innych trochę mniej, albo w ogóle. Czasem przychodzi taki moment w życiu, kiedy człowiek czuje, że jak coś się nie zmieni, jak sam czegoś nie zrobi, to zwariuje. I zmienia coś - może totalnie bezsensu, może nawet bez przekonania, ale czuje, że jeśli nic nie zrobi - to w niedługim czasie wszystko w nim wybuchnie, wszystko pęknie, i wtedy już nie będzie czego ratować. Taka trochę misja ratunkowa. A może wręcz przeciwnie, może jest to  rzucanie się na oślep, we mgle. Okaże się. Trzymajcie kciuki, żeby wszystko się udało :)

Na koniec jeszcze jeden pozytywny aspekt - jeśli wszystko się uda i pójdzie po naszej myśli - to z częścią naszej studenckiej ekipy jedziemy w marcu na tygodniowe szkolenie dla młodych lekarzy - finansowane przez UE - w Jastrzębiej Górze - nad samym morzem :)) Już nie mogę się doczekać :D

http://www.letnik.pl/0w/994/1.jpg
a to właśnie ten hotel :)

środa, 27 listopada 2013

zupa cebulowa

Zgodnie z obietnicą dziś kolejne danie kuchni francuskiej, czyli zupa cebulowa. Wg sprawdzonego i pysznego przepisu Sławka :)

Składniki:
- 1 kg cebuli
- 4 ząbki czosnku
- 0,5 butelki białego wytrawnego wina
- miód
- liść laurowy, tymianek, szałwia, sól, pieprz

Zaczynamy od pokrojenia cebuli w pióra, czosnku w drobną kostkę i wrzucenia na patelnię z niewielką ilością oliwy (naprawdę sporą patelnię - chociaż można też od razu wrzucić do dużego garnka). Podlewamy wodą - żeby przykryła cebulę i dusimy ok. 20min. Następnie dodajemy liść laurowy (ja dodałam 3), tymianek i szałwię, 3-4 łyżeczki miodu i wlewamy wino. Na tym etapie zamieniamy patelnię na garnek, jeśli wcześniej tego nie zrobiliśmy :)
Całość gotujemy kolejne pół godziny. Pod koniec odkrywamy, że zupa odparowała.
Na koniec przyprawiamy solą i pieprzem.
Podajemy z zanurzonymi w zupie kawałkami bagietki. Oryginalny sposób podania to nalanie zupy do żaroodpornych naczynek, nałożenie bagietki z serem i zapieczenie w piekarniku. Ja wolę prostszy sposób z włożeniem bagietki do zupy :)
Wyszła przepyszna :))








Przy okazji weekendowych zakupów i na szybko kupowania portfela, bo mój ukochany ze stradivariusa uległ awarii - natknęłam się na super przeceny w empiku - na sporą ilość towaru - książki, kalendarze, i wszelkie świąteczne bibeloty - 25% obniżki. Na kalendarz nie mogłam się zdecydować - podobały mi się bardzo podróżnicze, zarówno Martyny Wojciechowskiej z podróżami po świecie, jak i wydanie o podróżach po Polsce, ale też z dobrymi myślami na cały rok Beaty Pawlikowskiej, no i oczywiście kalendarz z Audrey Hepburn... Skończyło się na zakupie papierowych foremek na muffiny - w wersji świątecznej :) Nie mogłam się im oprzeć :) Jeśli się nie mylę przeceny te trwają do końca listopada - więc spieszcie się :)




A ja zabieram się za przygotowywanie sobotnich Andrzejek - zaprosiłam całą masę ludzi - teraz trzeba tylko zrobić mega zakupy i zacząć szykować - sałatki, muffiny, ciastka z ciasta francuskiego, ciastka z wróżbą, i jakąś zapiekankę :D

A dziś wieczorem koncert Piotra Damasiewicza – laureata nagrody Fryderyki 2013 w kategorii Debiut Roku – Muzyka Jazzowa - w życiu gościa nie słyszałam, ale na ciekawy koncert nie sposób nie pójść :D
stat4u