sobota, 31 sierpnia 2013

o życiu tym razem trochę więcej.

Dziś znowu będzie parę przemyśleń.
Tym razem trochę o zdaniu, które powiedziałam dziś mojej przyjaciółce, że "w życiu wszystko jest możliwe"
i o kartce, która ostatnio przykuwała wzrok moich przyjaciół odwiedzających po raz pierwszy mój jeleniogórski i tak naprawdę gimnazjalno-licealny pokój. Kartka ta wisi nad moim łóżkiem i głosi - "Nigdy nie mów, że nie jesteś w stanie! Nigdy nie mów, że nie możesz! Nigdy nie mów nigdy! Jeżeli tylko chcesz potrafisz wszystko!". Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, skąd się tam wzięła. Pewnie wydrukowałam ją kiedyś - co da się poznać po jakiejś szalonej czcionce, której pewnie byłam fanką - możliwe, że jeszcze w gimnazjum. Nie pamiętam. Szkoda trochę, bo może jej historia była nawet ciekawa.  Może był jakiś konkretny powód, dla którego znalazła się nad moim łóżkiem i przetrwała tyle lat jako moje motto. Bo z biegiem czasu dosyć dobrze jej treść wryła się w moją pamięć. W zasadzie mam wrażenie, że to jedno z przesłań o mnie i o świecie, które zostawiła mi mama. Możliwe, że z tą kartką też miała jakiś związek. Więcej niż prawdopodobne.
Te słowa miałam w głowie, kiedy godzinami uczyłam się do matury, powtarzałam biologię z moją przyjaciółką Agatą - aktualnie stomatolożką, na korkach z fizyki, która nie była nigdy moją pasją, potem już na medycznej - niezliczone ilości dni i godzin, które spędziłam nad książkami, atlasami, medycznymi bibliami. Pamiętałam te słowa każdego dnia, kiedy nie chciało mi się rano wstać na zajęcia, kiedy miałam dość obcego miasta i chciałam wszystko rzucić i wracać do domu, kiedy zbliżały się zaliczenia, kolokwia, przed egzaminami, kiedy widziałam księgi, które muszę "pochłonąć" i ogarniało mnie przerażenie. A potem okazywało się, że każde kolokwium, zaliczenie, nawet najgorszy egzamin da się zdać i nawet na koniec studiów mieć średnią 4,7. Kwestia ogarnięcia własnego strachu, a potem dobrego planu nauki :)
I aż za dobrze pamiętałam je 2 lata temu. Nawet trochę chciałam się załamać, rzucić to wszystko, siedzieć w domu i płakać, ale moja mama gdzieś z głębi mojej duszy nie dawała mi o nich zapomnieć. Wstałam, i poszłam dalej. Walczyć dalej.
Trochę zawiało martyrologią. A nie do końca o to mi chodziło. Chyba głównie o to, że warto pamiętać o tych słowach każdego dnia swojego życia. I spełniać swoje marzenia, nawet walczyć o nie jak lwica - jeśli tylko nam na nich zależy :) Bo spełnianie marzeń to najfajniejsze, co możemy sami dla siebie zrobić :)

A pierwsze zdanie było o tym, że zostałam sportowcem - ja, która przez pół liceum miałam zwolnienie z
w-fu, która nienawidziłam w-fu, ja, która na studiach z jakim przedmiotem miałam problemy? Z w-fem oczywiście :D To akurat dosyć skomplikowana historia, więc tym razem jej nie przytoczę :) Ja, czyli osoba, która ostatnie 6 lat życia spędziłam przy biurku z książkami, której ruch ograniczał się do rzadkiego biegania do tramwaju :D Ale, żeby nie było - nie zawsze było ze mną tak źle - 3 lata gimnazjum spędziłam w zespole tańca nowoczesnego, a w podstawówce uwielbiałam biegać i pływać :D i właśnie te kilka dyscyplin postanowiłam wykorzystać. Od paru miesięcy wszystkim mówiłam, że jak tylko wrócę do Jeleniej ostro biorę się za siebie - nikt mi nie wierzył. Ale udało się - po drodze było trochę problemów, ale już teraz wszystkie zostały rozwiązane i biegam co 2 dzień, jakieś 30-40min. Nie są to może jakieś mega dystanse, jakieś 3-4km, ale jak dla mnie jest to i tak sukces. Pierwszy bieg był najgorszy, był koszmarem, którego myślałam, że moje ciało nie przeżyje, szczególnie moje płuca, które miałam ochotę wypluć :D Teraz z dnia na dzień jest coraz lepiej i staram się biegać coraz dalej :)
Co do pływania dziś wybieram się na basen i mam zamiar kontynuować ten pomysł przynajmniej raz w tygodniu, może czasem dwa, zobaczymy. W ramach pomysłu pływania zakupiłam w tesco nowy strój i nowy czepek :D
Zostały jeszcze tylko tańce - ten pomysł dopiero ostatnio wykiełkował w mojej głowie, zobaczymy, co z niego wyniknie :) najbardziej przemawia do mnie modern jazz albo flamenco - nie wiem, na co miałabym się zdecydować :D Jak już wymyślę - na pewno dam wam znać :)
Podsumowując - fajnie czasem zaskakiwać siebie i innych, pokonywać własne słabości i ograniczenia, zmieniać się na lepsze, udoskonalać własne życie, żeby każdego dnia wstawać rano z uśmiechem na twarzy:) Tego wam wszystkim moje kochane życzę :*

środa, 28 sierpnia 2013

urodziny, prezenty... :)

Nie wiem, jak dla was, ale dla mnie urodziny to najważniejszy dzień w roku. W dzieciństwie spędzałam go z rodzicami, potem też z najlepszym przyjacielem z piaskownicy, od czasów gimnazjum - to były poranki z tortem mamy, a potem wieczorne wyjścia ze znajomymi. Od tamtej pory nie wyobrażałam sobie moich urodzin bez obecności bliskich. Stały się moim świętem, ale i świętem, kiedy widzimy się wszyscy - całą paczką :) Od dwóch lat moje urodziny nie są już takie same, nie ma już tortu, nie ma mamy, i dlatego tym bardziej stały się dniem, kiedy obecność moich przyjaciół jest dla mnie tak ważna. Bo jestem w tym miejscu życia także dzięki nim. I tego dnia dziękuję im za to z całego serca :)
Od dwóch lat moje wakacyjne urodziny to też wydarzenie towarzyskie, jak to stwierdził mój przyjaciel - impreza, na której w sierpniu trzeba się pokazać :D Podstawowy skład się nie zmienia, co roku tylko przybywa lub ubywa kilka osób, z różnych względów - własnych wyborów, zmiany pewnych ścieżek życiowych, czy prozaicznie - z powodu pracy akurat w tym czasie :D

Ale urodziny, to oprócz wspólnego biesiadowania, tańców, bycia razem, to także prezenty :D
Pisałam niedawno o wyprzedażach i moich zakupach - to wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie prezenty od mojej rodziny, z drugiego końca Polski :D
Poza tym w prezentach najfajniejsza jest ta nutka niepewności, niespodzianki - dostajesz śliczną torebkę i już zaraz zobaczysz, co jest w środku, ta chwila oczekiwania, a już za moment chwila radości - dokładnie jak wtedy gdy mieliśmy 6 lat :D Uwielbiam to :D
W tym roku prezenty, które dostałam - chyba pierwszy raz był trafione w 100%, wiecie jak jest - zawsze zdarzy się przynajmniej jeden, z którym nie wiadomo, co zrobić :D A tym razem było idealnie :D
Z jednej strony zostałam sportowcem roku - dostałam super buty do biegania, śliczną koszulkę - też oczywiście do biegania, i pas z bidonem :D Od poniedziałku regularnie korzystam z moich sprzętów i czuję się już jak prawdziwy sportowiec :D
Poza tym czytam świetną książkę, którą dostałam "To musi się udać" - opowieść gościa, który został Twitchhikerem , czyli autostopowiczem w sieci, na Twitterze - wymyślił sobie, że z pomocą obcych ludzi, znajomych na Twitterze, w 30 dni dotrze z Anglii do Nowej Zelandii, wydając pieniądze tylko na jedzenie i picie. Dopiero zaczęłam, ale już wydaje się mega ciekawa :)
Na koniec jeszcze śliczna kwiatowa sukienka, którą pewnie niedługo zobaczycie w jakiejś stylizacji :)
No i koszyczek malin, sok i miód z gospodarstwa mojej przyjaciółki - pycha :))
I ostatni prezent, który odbiorę we wrześniu we Wrocławiu - moja pierwsza lekarska pieczątka :D


Urodziny oprócz super imprezy z przyjaciółmi, oprócz super prezentów dały mi jeszcze jedno - kolejny rok :D W jednej chwili znalazłam się w gronie ludzi 25+, czyli prawdziwych dorosłych :D Na szczęście jeszcze czasem zdarza mi się pokazywać dowód :P

Na koniec parę zdjęć z różnych moich urodzin :D Jak to na urodzinach moich zwykle bywa, albo aparat używany jest bardzo krótko, albo jakość zdjęć pozostawia wiele do życzenia, albo mój stan i moja mina również pozostawiają wiele do życzenia :P Mam nadzieję, że moi przyjaciele na zdjęciach mnie nie zabiją :D Zamieściłam tylko moje stałe urodzinowe grono więc może będą wyrozumiali ;)

17 urodziny :D
bez komentarza :P
i mój licealny best friend :*
18 urodziny - najlepsza impreza pod słońcem nie została niestety udokumentowana :D
jak się okazuje - 19-ste podobnie :D ale tańce do rana w Atrapie były :P
20-ste urodziny przy pizzy w teatrze :)
z Jordankiem oczywiście :D

i z Darkiem, czyli moim przyszywanym bratem :*

21 urodziny - z moją kochaną Agatą :*
 tym razem w domu z powodu skręconej kostki

22 urodziny
klubowo - loża we wrocławskim Rabarbarze :)

i urodziny 23 - z Agatą, na ogrodzie mojej drugiej psiapsióły Olki w Janowicach :)

24. jako pierwsze w moim mieszkaniu - też nie mają dokumentacji...

a z 25-tych zdjęcie z Darkiem już widzieliście :)

Fajnie było przy okazji powspominać stare czasy wrzucając te zdjęcia :)

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

wakacyjne szaleństwa, czyli trochę aktualności :)

Ostatnio cały czas pisałam tylko o wakacyjnej wyprawie - czas powiedzieć co dzieje się u mnie od powrotu. A to już 3 tygodnie :D Czas strasznie szybko mija - studia skończyłam 2 miesiące temu, a wydaje mi się jakby to było całkiem niedawno :D i już za miesiąc kończą się moje ostatnie tak długie wakacje i czas iść do pracy, czyli na staż. Z jednej strony się cieszę, ale z drugiej - takie super wakacje mogłyby się nie kończyć :)

Z wakacji wróciłam, nawet nie zdążyłam odpocząć - bo tego samego dnia przyjechała moja przyjaciółka ze Szczecina - to były mega intensywne 3 dni razem :D Wyjechała i zaraz w piątek przyjechał kumpel z uczelni - zwiedzanie Jeleniej Góry w pigułce :) W piątek - pałac w Wojanowie, pałac w Łomnicy, potem spacer po Cieplicach, na koniec kawa na moim ulubionym tarasie w Pasażu Grodzkim i widok na miasto z wieży zamkowej w centrum Jeleniej :) W sobotę kończyliśmy spacery po starym mieście, a potem szykowaliśmy pyszności na wieczorną imprezę - sałatki, moje ciasteczka z ciasta francuskiego - tym razem farsz z oliwek, fety, czosnku lub do wyboru - ser, kiełbasa, ananas i curry, plus faszerowane cukinie. Do tego sporo przyjaciół, gra w kalambury, konkurs karaoke, dużo tańców i naszych wygłupów :) Jednym słowem bardzo udana impreza :) Na zakończenie weekendu - Jelenia z góry, czyli Góra Szybowcowa :)
Spałam potem 12 godzin :D

z Kubą na tarasie
imprezowo

karaoke



Kolejny tydzień to było trochę lenistwa, a trochę ogarniania domu, obiadów, zakupów - wiecie jak to jest. Poza tym załatwianie pilniejszych spraw i sporo czasu z moją drugą najlepszą przyjaciółką - tym razem z Krakowa :) Była kontynuacja mojej imprezy - tym razem ogniskowo u Jordana w Przesiece. Poza tym można nas było głównie spotkać na festiwalu dell'Arte w pałacu Wojanów. Festiwalu bardzo różnorodnym - zobaczyłyśmy Teatr Nasz z Michałowic (to mała miejscowość koło Jeleniej) - teatr, który wam serdecznie polecam - rewelacyjne spektakle muzyczno-kabaretowe, potem kwintet smyczkowy Berlińskiej Filharmonii, kolejnego dnia - recital fortepianowy Kim Barbier.
pałac Wojanów





Potem miałam małą przerwę - dwudniowy wyjazd do Wrocławia - odebrałam z uczelni dyplom, który zaraz potem oddałam w izbie lekarskiej :D I z przyjaciółmi, u których od czasu wyprowadzki, pomieszkuję będąc we Wrocławiu, przyjechałam do Jeleniej - tym razem im pokazując moją "Amerykę". Tutaj małe wyjaśnienie - jedna z najbardziej znanych piosenek Teatru Naszego, czyli Jadzi i Tadzia Kutów to - jeśli nie pomyliłam tytułu - "Nasza Ameryka". Piosenka napisana po wizycie w Ameryce, piosenka o ludziach, którzy z wyboru, z miłości mieszkają w Kotlinie Jeleniogórskiej, o ludziach, dla których to nie jest koniec, tylko początek świata- "to jest nasza Ameryka, tutaj wraca radość życia, tylko tu...".
Rozpoczęliśmy od wież widokowych - wieży zamkowej i wieży Krzywoustego, czyli popularnego "grzybka", potem krótki spacer po mieście i kierunek Wojanów - tym razem "Viva Flamenco". Niesamowita muzyka :)

widok z "grzybka"






Piątek był dniem aktywnym - pojechaliśmy w Rudawy Janowickie, była Krzyżna Góra, był Sokolik, potem Zamek Bolczów i wieża widokowa w Radomierzu. Po powrocie szybki obiad dla gości - czyli knedle ze śliwkami :) i znów kierunek festiwal - Zbigniew Namysłowski, czyli Jazz on the grass - koncert plenerowy - niesamowita muzyka, której mogłabym słuchać godzinami, tylko nie w takim zimnie :D Sweter, polar i ciepły szal nie dały rady :D Wieczór skończyliśmy przesiadując w jeleniogórskich knajpach. Poza tym w piątek skończyłam 25 lat :D

schronisko Szwajcarka

widok z Krzyżnej Góry




widok z Sokolika




zamek Bolczów







widok z wieży w Radomierzu - w tle Krzyżna i Sokolik

W związku z tym w sobotę od rana z moim Jordankiem siedzieliśmy w kuchni szykując jedzenie na wieczorną imprezę urodzinową - sałatki, ciasteczka z ciasta francuskiego (standardowo..) i na ciepło chilli con carne - wariacja z soczewicą zamiast fasoli, z gorzką czekoladą. Goście zaczęli się schodzić już od południa, więc impreza trwała prawie dobę :D Była super, poza kilkoma szczegółami, ale które zawsze mogą się zdarzyć, i na które nie ma co zwracać uwagi. To była jedna z lepszych moich imprez urodzinowych - lepiej bawiłam się chyba tylko na 18-stce :D Skończyliśmy wraz ze świtem - o 6 rano :) a chłopaki dalej śpiewali.. jakby mało było im tańców, hulańców, śpiewów na karaoke, pokazywania najgłupszych tytułów filmów pod słońcem podczas kalamburów i miliona wygłupów :D
A potem rano - wspólne śniadanie, picie kawy, dochodzenie do siebie, potem przyjechała reszta naszej imprezowej ekipy i do 15 dalej celebrowaliśmy ten już prawie rodzinny weekend :)
Dopiero wieczorem wszyscy wyjechali, a ja zostałam sama z kotem. Mega zmęczona :D

urodzinowo

środa, 21 sierpnia 2013

szał wyprzedaży !

Tegoroczne letnie wyprzedaże powoli zbliżają się do końca - dlatego jeśli jeszcze nic nie kupiłyście - pędźcie do sklepów :D A tak zupełnie serio - na zakończeniach zdarza się znaleźć naprawdę perełki :)

Ja nie należę do osób owładniętych szaleństwem wyprzedaży - przynajmniej nie kupuję na nich kolejnej szafy ciuchów :D Po pierwsze - zakupy głównie robię w sh - a tam jak wiadomo wyprzedaży nie ma, albo jeśli spojrzeć na to z innej perspektywy - wyprzedaże są co tydzień :D Po drugie - na wyprzedażach szukam naprawdę perełek, od których oka nie mogę oderwać - także od ceny :D Ale to jeszcze nie wszystko - w tym momencie większość z nas popełnia ten sam problem - ciuch super, cena ekstra, tylko po zakupach wracamy do domu i ciuch ląduje w szafie - bo nie do końca w naszym stylu, bo w zasadzie to do niczego nam nie pasuje, bo właściwie to nie jesteśmy pewne po co go kupiłyśmy...
Dlatego moja zasada brzmi - kupuję tylko ciuchy, w których już mam ochotę wyjść ze sklepu albo planuję, do czego ubiorę je jutro, w innym przypadku - odkładam na sklepową półkę. Ta zasada sprawdza się doskonale - od jakiegoś czasu nie mam w szafie niepotrzebnych "szpargałów" :D Co nie odznacza, że jak rano ją otwieram to nie mówię - znów nie mam się w co ubrać :P Ale wtedy lepiej się przyglądam i stwierdzam, że raczej nie mam pomysłów, jaki szalony zestaw dziś stworzyć :)

Koniec gadania - na koniec pokażę wam moje "łowy" :D
I przepraszam za jakoś zdjęć, ale pogoda się zepsuła i światło jest marne.

buty, o których pisałam w poście z Olsztyna - kupione za 30zł w CCC,
w tle fragment mojego kota ;)

wczorajszy zakup - buty z reserved za 29zł :D

spódnica, którą już znacie - ze stradivariusa

i nowe sukienki - z tesco :D
mała czarna za 21zł (ze 120)

i sukienka, o której marzyłam od kiedy weszła do tesco - przeceniona ze 140 na 40 :D
Podsumowując - małe szaleństwa, na które ze względu na cenę można sobie pozwolić :)
No i jeszcze ze względu na zbliżające się 25 urodziny :))

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

moda w podróży

Wyprawa na 3 tygodnie to nie lada wyzwanie - walizka ma ograniczoną pojemność, pogoda w Polsce należy delikatnie mówiąc do dość zmiennych, a poza tym przecież nie można chodzić codziennie w tym samym :D
Dlatego dziś post o tym, czego nie może zabraknąć w podróżniczej walizce i jak wyglądać dobrze w podróży :)

Zaczynając od tego jak dobrze wyglądać, ale i za dużo się nie nadźwigać - kosmetyki oczywiście bierzemy w ilości minimalnej, możemy zaopatrzyć się w opakowania w wersji mini, ale jeśli tak jak ja wyjeżdżacie na 3 tyg. trochę mija się to z celem - nie będziemy przecież w połowie wyjazdu szukać najbliższej drogerii czy rossmanna :D Jeśli nie jedziecie same najlepiej umówić się z pozostałymi na wspólne żele pod prysznic, szampony itp. Od razu będzie trochę luzu w waszej torbie :D
Wybieramy też oczywiście tylko kosmetyki najpotrzebniejsze - u mnie to jest odżywka do włosów i pianka, żeby loki pod wpływem słońca i morskiej wody pozostały lokami :D Do twarzy - tonik i krem nawilżający, do ciała - krem z filtrem - u mnie to niezmiennie jest 20, i balsam do ciała, do twarzy - podkład w odcieniu naszej przyszłej opalenizny :D oczywiście z filtrem, tusz do rzęs i korektor - w mojej kosmetyczce niezbędnik. Ja nie przeżyję też bez kilku lakierów do paznokci i zmywacza - ale stwierdzam, że to aż tyle nie waży :P Do tego chusteczki nasączone płynem antybakteryjnym i ruszamy w drogę !

Co do garderoby - ważne, żeby za bardzo się nie gniotła, żeby nie zajmowała za dużo miejsca w torbie, ale i była wygodna, a jeszcze najlepiej, żeby poszczególne części łatwo dawały się ze sobą łączyć. Mój niezbędnik dzielę na dwie części, część pierwsza typowo podróżnicza to - krótkie spodenki, t-shirty, kurtka przeciwdeszczowa, długie spodnie, koszulki z długim rękawem, ciepły sweter, wodoodporne wysokie trampki. Część druga - nazwijmy ją wyjściową - składa się ze spódnicy, kilku koszulek, przynajmniej jednej eleganckiej koszuli, balerinów (szpilek nigdy nie biorę na wyjazdy), ładnego sweterka, no i oczywiście kilku sukienek :D Bo wiadomo, że zestawy wyjściowe muszą uwzględniać i 30stopniowy upał, jak i nagłą zmianę temperatury do 15 stopni.

Na koniec warto zostawić w walizce niewielką ilość miejsca - na zakupy dokonane na wyjeździe :D

Na koniec podsumowanie moich wyjazdowych strojów :



Dzień pierwszy - pogoda zmienna, czyli strój, który łatwo zmodyfikować - dżinsy łatwe do podciągnięcia, a jednocześnie nieprzewiewne, plus wygodna koszulka i cienki sweterek. Trochę klasyki - na koszulce moja ukochana Audrey Hepburn plus akcent morski w postaci swetra :)




Dzień drugi - poranek jak widzicie bardzo pochmurny, ale progroza na kolejne godziny pozytywna. Czyli znów zestaw "na cebulkę". Tym razem trochę bardziej szalony - koszula dżinsowa plus doszyte przeze mnie ćwieki, do tego cienkie spodnie, a pod spodem moja ulubiona biała koszulka, która pasuje do wszystkiego :D Mam kilka takich :D




Trzeci wieczór - upalny, ale czuć już powiew wieczornego chłodu -te same cienkie spodnie, plus cienka koszulka, do tego po zachodzie słońca - miętowy sweter (z sh jak połowa mojej szafy).






Dzień wyprawy na Wyspę Sobieszewską - pogoda totalnie zmienna - miałam na sobie - białą koszulkę (zawsze na wszelki wypadek ubieram ją pod spód), do tego koszulkę z długim rękawem, sweter i kurtkę, która na plaży idealnie chroniła mnie od wiatru, no i trampki oczywiście :D


Podróż statkiem - dzień upalny, ale i dosyć wietrzny - tu liczy się przede wszystkim wygoda, biała koszulka, sweter - idealny stylem na statek, i krótkie spodenki. Do tego naszyjnik z różowych kul :)






Piesze wycieczki na Helu - zestawy biało - czarne (prawie całe z sh)





Ale i kwiatowo :) różne zestawy w zależności od zmieniającej się pogody.



Były też zestawy wyjściowe, o których pisałam - spódnica kupiona kiedyś na allegro, ponadczasowa biała koszulka z hm i wisior kupiony na Helu.









I moja ulubiona część garderoby latem - sukienki, których mam już całą szafę i ciągle jest to najczęstsza "rzecz", jaką kupuję :D




 Powoli kończąc - kilka opcji w krótkich spodenkach, czyli obciętych starych czarnych dżinsach.

A na sam koniec zostawiłam mój ulubiony zestaw tego lata - spódnica kupiona na wyprzedaży w stradivariusie, niezmiennie biała koszulka i do tego klipsy - kupione kiedyś na centralnym w stolicy :D

A wam który zestaw podoba się najbardziej ?
stat4u