sobota, 22 września 2012

żwirownia i przemyślenia o życiu :)

     

             Miało być o wycieczce na żwirownię (jedno z popularniejszych, jeśli nie najbardziej popularne dzikie kąpielisko w okolicach Jeleniej Góry) i o ciuchach wybranych tego dnia. Ale przy okazji będzie też o przełamywaniu własnych barier, pokonywaniu mentalnych ograniczeń. A wszystko przez artykuły przeczytane dziś rano w jednej z kolorowych gazet, pierwszy - o kobietach odważnych i wychowywaniu córek na silne, pewne siebie, niebojące się niczego wojowniczki, a nie tylko grzeczne dziewczynki. Drugi o zbyt łatwym wyciąganiu pochopnych wniosków.
             Bo chociaż żwirownia jest miejscem tak popularnym - nigdy wcześniej tam nie byłam, zawsze odpychały mnie zjawiska masowo uwielbiane. A pojechałam tam z kolegą, którego gdyby nie wspólna praca nigdy bym nie poznała i do dziś myślała o nim stereotypowo. Jak to się człowiek może pozytywnie zaskoczyć. Zabrał mnie tam na ryby - zawsze wydawało mi się to mega nudnym zajęciem. Domyślacie się pewnie - dzień spędziłam niesamowicie miło i przyjemnie i już nie mogę doczekać się kolejnego :)
            W zeszłym tygodniu zaś przełamywałam kolejną barierę - samotne wyjścia. Nie robiłam tego wprawdzie po raz pierwszy, w liceum często zdarzało mi się chodzić samej do kina, ale za każdym razem jest to dla mnie swego rodzaju wyczyn. A w zeszłym tygodniu odbywał się w Jeleniej Górze festiwal muzyki teatralnej - na drugim końcu miasta występował mój ukochany teatr tańca Dada von Bzdülöw, a po nim miał być koncert improwizacji klezmerskich (z moim ulubionym muzykiem Pawłem Szamburskim) - niestety moi znajomi, przyjaciele nie podzielają moich miłości, w końcu nie muszą, w związku z czym na festiwal pojechałam sama - i chociaż na początku czułam się trochę nieswojo, nie żałuję - wieczór był niezapomniany.
             I mogłabym tak wymieniać i wymieniać - poczynając od wyjazdu na studia do obcego miasta, całkiem sama, przez diametralną zmianę wyglądu - okropnie się bałam ścinając włosy i farbując na rudo, w końcu całe życie miałam długie i brązowe, ale też zawsze marzyłam o tych rudych - i dziś nie zamieniłabym ich na żadne inne (chociaż na przyszły rok planuję przefarbować się na blond-tego jeszcze nie próbowałam :D ), przez wszystkie inne małe codzienne walki, pokonywanie własnych ograniczeń, spełnianie marzeń albo próbowanie nowych rzeczy - w końcu żyje się tylko raz.
             Życzę Wam kochani dużo odwagi, w końcu każda zmiana jest motorem naszego rozwoju, nawet ta najmniejsza :)  A przy okazji można złapać do kolekcji kolejną drobinkę szczęścia.

A jeśli chodzi o ciuchy - to ostatnio uwielbiam koszule - tutaj granatowa z szafy mamy.























1 komentarz:

  1. "Miało być o wycieczce na żwirownię...", a wyszło o wycieczce zwanej 'życiem' - chciało by się rzec - i bardzo dobrze. Śledzę Twego bloga od niedawna, jest to więc dla mnie pierwszy post pozbawiony etykiety moda/gotowanie/podróże i jednocześnie najprzyjemniej mi się go czytało. Nieskrępowana tematem zdajesz się przelewać więcej siebie, przez co tekst jest atrakcyjniejszy, ale co ja tam wiem. Skoro już mowa o "codziennych walkach, pokonywaniu własnych ograniczeń, spełnianiu marzeń albo próbowaniu nowych rzeczy" to może doczekamy dnia w którym napiszesz książkę. Bardzo chętnie bym ją przeczytał, a nawet zredagował, gdyż komuś tu zdarzają się literówki - oczywiście nie żebym się czepiał, dla rozemocjonowanych oraz wrażliwych osób Twego pokroju tych kilka znaków to drobiazgi, a znerwicowani cholerycy podobni do mnie potrafią spędzić wiele czasu poprawiając tekst choćby głupiego SMSa aż do momentu kompletnej satysfakcji. Kończąc już mój wywód chcę powiedzieć, że z otagowanych postów najbardziej podobają mi się te o podróżach i obiecałem już sobie, że nie spocznę póki nie przeczytam ich wszystkich. Pozdrawiam i obiecuję następnym razem nie konkurować komentarzem z długością wpisu.

    ;-)

    OdpowiedzUsuń

stat4u