To nie była wyprawa taka jak zwykle - pełna energii, zapału do działania, to nie była wyprawa osoby, która swoją energią przenosiłaby góry, bo w pewnym momencie, w wirze własnych szaleństw i ta energia w końcu się wyczerpała. Pojechała tam osoba zmęczona, mająca wszystkiego dosyć, osoba, która najchętniej zamknęłaby się we własnym pokoju i nie wychodziła z łóżka. I nie było to zwykłe obniżenie nastroju związane z długą zimą, niedoborem słońca - choć to też pewnie miało swój wpływ, to było coś więcej, co trzeba było przemyśleć, przepracować, a jednocześnie naładować akumulatory. I udało się :)
Przyjechałam uśmiechnięta, ale już nie aż tak szalona, przyjechałam wyciszona, zasłuchana w siebie, w świat wokół, w ludzi, w przestrzeń, przyjechałam naładowana pozytywną energią, którą znalazłam w sobie, kiedy tylko wysiadłam z pociągu w Gdańsku - chociaż przez połowę drogi miałam przyjemność siedzieć obok ciekawie pachnącego jegomościa, chociaż koleżanka utknęła w korku i chociaż stałam pół godziny pod dworcem, marznąc na deszczu ze śniegiem i przenikającym wietrze. Znalazłam ją też potem, w pierwszych krokach w Sopocie, wchodząc na molo, patrząc w niekończącą się przestrzeń, słuchając wiatru, morza, niekończącej się symfonii dźwięków, czując na sobie wiatr i kropelki wody, czując, że żyję :) że świat wokół jest tak niesamowity :)
Przypomniałam sobie, że morze zawsze dawało mi tyle siły i energii :)
W Trójmieście byłam w sumie dobę - było też parę knajp w Sopocie, kilka w Gdańsku, czas spędzony z koleżanką, spacery z dawną miłością :) Dużo dobroci świata.
Potem kolejna doba - tym razem u Babci i części rodziny w Malborku. Gdzieś w między czasie mała herbaciarnia - chyba Retro. Prześliczna.
Na koniec dotarłam do Olsztyna, i zostałam. Najchętniej zostałabym na stałe. Ale w końcu trzeba wrócić do rzeczywistości. I wróciłam wczoraj. Niechętnie, ale też z przekonaniem, że tylko 2 miesiące - skończę studia i znów pojadę do najfajniejszej rodziny pod słońcem :)
Na koniec kilka zdjęć - telefon trochę się buntował, chyba wiedział, że przyjechałam się wyciszyć, a nie strzelać fotki :D
Czasem
trzeba pojechać na drugi koniec Polski w poszukiwaniu siebie, spędzić
prawie 20 godzin w pociągach, żeby znaleźć, wpaść na dobre pomysły,
wejść na właściwą drogę, zdystansować się, spojrzeć na wszystko z innej
perspektywy, i wrócić z prawdziwym uśmiechem :)
|
dworzec w Gdańsku - nudziło mi się trochę czekając na koleżankę :D |
|
pierwszy dzień i od razu molo w Sopocie - pogoda była obrzydliwa ! |
|
SPATiF w Sopocie - mega klimatyczna knajpa |
|
gdański Flisak i pyszny koktajl czekoladowo-jagodowy |
|
drugiego dnia było za to prześlicznie :)) |
|
szpinakowy koktajl na Monciaku |
|
i wersja po przeróbce |
|
na koniec mała Kamila - córka mojej olsztyńskiej kuzynki |
|
i oczywiście Kopernik :D |
ja też mam tak, że nad morzem nabieram siły, energii. Klimat służy różnym przemyśleniom. :) śliczna jak zawsze! Takiego szpinakowego koktajlu to chętnie bym się napiła :))
OdpowiedzUsuńŚwietna podróż, ślicznie wyglądasz, a Kopernik w dal zapatrzony ...;)
OdpowiedzUsuńŚwietny mix zdjęciowy! ;-)))
OdpowiedzUsuńurocze zdjęcie z malutka Kamilą ....
Genialnie się komponujesz na tle ściany + miętowy sweterek
♥
;-***
super podróż, też mi się taka marzy, dobrze że majowy weekend już blisko...
OdpowiedzUsuńTrolldorA: obserwuję i zapraszam :)
Fantastyczny wyjazd!!! Uwielbiam tą część polski, obojętnie czy latem, jesienią czy zimą :)
OdpowiedzUsuńAż mi się znowu zachciało do Gdańska...
OdpowiedzUsuń