Weekend w Krakowie minął.
Mega szybko, mega fajnie i mega aktywnie - ledwie żyję, ale było super :))
Opowiem w telegraficznym skrócie - resztę zobaczycie na zdjęciach, właściwie wszystko to należałoby zobaczyć na własne oczy, przeżyć, spróbować :)
Piątkowy wieczór spędziłyśmy z przyjaciółką na Kazimierzu - najpierw Absynt - spokojna mała, cicha knajpka (stamtąd pierwsze trzy zdjęcia), a potem bardzo fajne miejsce - Finka - zaraz przy okrąglaku, czyli najbardziej znanym miejscu na Kazimierzu - z najlepszymi zapiekankami w mieście :) Finka to miejsce dosyć nowoczesne, plus bardzo mili barmani, i pyszne koktajle :)
Wieczór zakończyłyśmy w jednym z lokali Zaraz wracam - na Kazimierzu znajdziemy przynajmniej dwie takie knajpy, znane głównie z ogromnego wyboru shotów. Wina niestety nie mieli.
Sobotę zaczęłyśmy od wyprawy na Kopiec Kościuszki - na miejscu okazało się, że wstęp jest płatny (ulgowy 9zł), ale dnia następnego w ramach rocznicy insurekcji kościuszkowskiej jest bezpłatny:D Dzięki temu Kopiec odwiedziłyśmy dwa razy - w sobotę i niedzielę :D
Następnym punktem był Wawel. Turystów jak zwykle sporo, Wawel jak zwykle robi wrażenie, a ja jak zwykle najbardziej lubię wodę, czyli nie mogłam napatrzeć się i naspacerować nad Wisłą :D
Potem Stare Miasto, Sukiennice, Kościół Mariacki, jarmark wielkanocny na krakowskim rynku, a na obiad - chińczyk. W Krakowie na każdym prawie rogu znajdziecie jakąś azjatycką knajpę. Ciekawy zestaw obiadowy- tajska mega ostra zupa i bardzo delikatny kurczak na drugie.
Wieczór to koncert w bardzo klimatycznej knajpce niedaleko rynku - Cafe Szafe. Ciekawe etniczne brzmienia. A potem Cafe Camelot na Św. Tomasza - miejsce, w którym można zakochać się od pierwszego wejrzenia, przechodząc tuż obok - ten zaułek ma w sobie coś magicznego :) Niestety w środku jest dużo mniej magicznie, niewielki wybór - w końcu zdecydowałyśmy się na koktajl z owoców leśnych z jogurtem naturalnym.
Niedziela w zasadzie była bardzo podobna do soboty - przynajmniej do południa - Kopiec Kościuszki, spacer nad Wisłą, potem łaziłyśmy po Kazimierzu - od razu przepraszam za brak zdjęć z Kazimierza - jest to dla mnie po prostu tak magiczne miejsce, miejsce, w którym czuć ducha przodków, czuć, jakby Żydzi, którzy kiedyś tam mieszkali, zupełnie niedawno opuścili swoje domy. Na Kazimierzu trzeba po prostu pobyć, połazić między kamienicami, synagogami, które tam wydają się tak zupełnie naturalne, posiedzieć w jednej z wielu klimatycznych knajpek, a na koniec zjeść wspomnianą wcześniej zapiekankę :) Kazimierz należy poczuć, a nie zajmować się robieniem zdjęć :D
Tym razem trafiłyśmy (tuż obok Finki) do Cafe Kolory - knajpka w stylu francuskim (z niej ostatnie zdjęcia), bardzo przyjemna, miła obsługa, miejsce bardzo otwarte - zarówno na dzieci, jak i na psy :) i pyszna zielona herbata :)
Na koniec dnia dotarłyśmy do nowej kładki przez Wisłę, na której zakochani wieszają kłódki - zupełnie jak na Moście Tumskim we Wrocławiu. I karmiłyśmy kaczki, łabędzie i mewy - które jak się okazuje są najbardziej drapieżne i wyłapywały chleb już w powietrzu :D Aż musiałyśmy łabędzia karmić z ręki, bo biedny nic by nie zdążył zjeść :D
Podsumowując - Kraków na weekend to szaleństwo, ale bardzo miłe szaleństwo :D
A zupełnie serio to przydałby się przynajmniej tydzień, żeby na spokojnie połazić, poczuć, spróbować nowych smaków, nowych knajpek, zobaczyć wszystko, co jest do zobaczenia :D
Zostawiam Was ze zdjęciami :)
PS. Wyjeżdżam na święta do mojej Jeleniej Góry - do usłyszenia po świętach, i Wesołych Świąt! :*
Mega szybko, mega fajnie i mega aktywnie - ledwie żyję, ale było super :))
Opowiem w telegraficznym skrócie - resztę zobaczycie na zdjęciach, właściwie wszystko to należałoby zobaczyć na własne oczy, przeżyć, spróbować :)
Piątkowy wieczór spędziłyśmy z przyjaciółką na Kazimierzu - najpierw Absynt - spokojna mała, cicha knajpka (stamtąd pierwsze trzy zdjęcia), a potem bardzo fajne miejsce - Finka - zaraz przy okrąglaku, czyli najbardziej znanym miejscu na Kazimierzu - z najlepszymi zapiekankami w mieście :) Finka to miejsce dosyć nowoczesne, plus bardzo mili barmani, i pyszne koktajle :)
Wieczór zakończyłyśmy w jednym z lokali Zaraz wracam - na Kazimierzu znajdziemy przynajmniej dwie takie knajpy, znane głównie z ogromnego wyboru shotów. Wina niestety nie mieli.
Sobotę zaczęłyśmy od wyprawy na Kopiec Kościuszki - na miejscu okazało się, że wstęp jest płatny (ulgowy 9zł), ale dnia następnego w ramach rocznicy insurekcji kościuszkowskiej jest bezpłatny:D Dzięki temu Kopiec odwiedziłyśmy dwa razy - w sobotę i niedzielę :D
Następnym punktem był Wawel. Turystów jak zwykle sporo, Wawel jak zwykle robi wrażenie, a ja jak zwykle najbardziej lubię wodę, czyli nie mogłam napatrzeć się i naspacerować nad Wisłą :D
Potem Stare Miasto, Sukiennice, Kościół Mariacki, jarmark wielkanocny na krakowskim rynku, a na obiad - chińczyk. W Krakowie na każdym prawie rogu znajdziecie jakąś azjatycką knajpę. Ciekawy zestaw obiadowy- tajska mega ostra zupa i bardzo delikatny kurczak na drugie.
Wieczór to koncert w bardzo klimatycznej knajpce niedaleko rynku - Cafe Szafe. Ciekawe etniczne brzmienia. A potem Cafe Camelot na Św. Tomasza - miejsce, w którym można zakochać się od pierwszego wejrzenia, przechodząc tuż obok - ten zaułek ma w sobie coś magicznego :) Niestety w środku jest dużo mniej magicznie, niewielki wybór - w końcu zdecydowałyśmy się na koktajl z owoców leśnych z jogurtem naturalnym.
Niedziela w zasadzie była bardzo podobna do soboty - przynajmniej do południa - Kopiec Kościuszki, spacer nad Wisłą, potem łaziłyśmy po Kazimierzu - od razu przepraszam za brak zdjęć z Kazimierza - jest to dla mnie po prostu tak magiczne miejsce, miejsce, w którym czuć ducha przodków, czuć, jakby Żydzi, którzy kiedyś tam mieszkali, zupełnie niedawno opuścili swoje domy. Na Kazimierzu trzeba po prostu pobyć, połazić między kamienicami, synagogami, które tam wydają się tak zupełnie naturalne, posiedzieć w jednej z wielu klimatycznych knajpek, a na koniec zjeść wspomnianą wcześniej zapiekankę :) Kazimierz należy poczuć, a nie zajmować się robieniem zdjęć :D
Tym razem trafiłyśmy (tuż obok Finki) do Cafe Kolory - knajpka w stylu francuskim (z niej ostatnie zdjęcia), bardzo przyjemna, miła obsługa, miejsce bardzo otwarte - zarówno na dzieci, jak i na psy :) i pyszna zielona herbata :)
Na koniec dnia dotarłyśmy do nowej kładki przez Wisłę, na której zakochani wieszają kłódki - zupełnie jak na Moście Tumskim we Wrocławiu. I karmiłyśmy kaczki, łabędzie i mewy - które jak się okazuje są najbardziej drapieżne i wyłapywały chleb już w powietrzu :D Aż musiałyśmy łabędzia karmić z ręki, bo biedny nic by nie zdążył zjeść :D
Podsumowując - Kraków na weekend to szaleństwo, ale bardzo miłe szaleństwo :D
A zupełnie serio to przydałby się przynajmniej tydzień, żeby na spokojnie połazić, poczuć, spróbować nowych smaków, nowych knajpek, zobaczyć wszystko, co jest do zobaczenia :D
Zostawiam Was ze zdjęciami :)
PS. Wyjeżdżam na święta do mojej Jeleniej Góry - do usłyszenia po świętach, i Wesołych Świąt! :*
wystawa kościuszkowska |