Wróciłam! Na pewno nieco odmieniona, na pewno nieco bardziej świadoma - siebie, innych, różnych zjawisk, zdań, które wokół mnie powstają, wróciłam nieco wypoczęta, ale i nieco zmęczona, wróciłam trochę z kursu, a trochę z wakacji. Wróciłam. A o tym, co się działo przez ostatni tydzień zaraz wam opowiem.
Najpierw o kursie może.
Bycie lekarzem do najłatwiejszych nie należy. Bycie lekarzem perfekcjonistą, który zawsze chce być najlepszy, który chciałby mieć tylko sukcesy - to już zupełna jazda bez trzymanki na własnej psychice. O wypaleniu zawodowym i radzeniu sobie ze stresem na tym kursie też rozmawialiśmy. Jakże oczyszczające było ćwiczenie, kiedy mieliśmy powiedzieć, kim jesteśmy, kiedy wychodzimy z pracy, kiedy przestajemy być lekarzami. Bo każdy normalny człowiek - wychodzi z pracy i jest sobą, jest wolny. A my wymagamy od siebie bycia lekarzem całą dobę, przynosimy problemy naszych pacjentów do domu, ich choroby, ich emocje, nasze emocje z tym związane. I tłuczemy naszą głowę ciągłym rozmyślaniem o pracy.
Ja od powrotu z kursu staram się problemy pracy zostawiać w pracy, nie roztrząsać ich w domu, w drodze z pracy poradzić sobie ze wszystkim, wszelkie kwestie przemyśleć, a te niedokończone wyrzucić z siebie podczas biegania. Na razie idzie mi całkiem nieźle :)
Przywiozłam ze sobą też myśl, że nie za wszystko jestem odpowiedzialna, że nie dam rady uratować całego świata, że nie zawsze robiąc wszystko, co w mojej mocy, będę w stanie drugiego człowieka uratować. I że nie ma sensu stresować się rzeczami od nas bezpośrednio niezależnymi.
A potem ćwiczyliśmy też - asertywność, negocjacje, rozmawialiśmy o manipulacjach, a także o radzeniu sobie w trudnych sytuacjach. A także o "dawaniu sobie prawa" - począwszy od tego, że "mam prawo do własnego istnienia", skończywszy na prawie do własnego zdania, własnych decyzji, do posiadania gorszego dnia, do mylenia się, do słabości.
Szkolenie było swego rodzaju grupą terapeutyczną. Wychodziły na wierzch głęboko skrywane emocje, zachowania, każdy trochę się otwierał, pokazywał swoje mocne, ale i słabe strony. Ale i każdy z tej naszej terapii wynosił coś dla siebie - informacje o sobie, o innych, pewne przemyślenia i modele zachowań, które mogą przydać się w życiu. Nie tylko w pracy.
Ja już pierwszego dnia po powrocie zauważyłam, że potrafię kontrolować swoje emocje, zachowania, kiedy słyszę w moim kierunku komentarze, które nie powinny mieć miejsca. Po tygodniu ciężkiej pracy nad sobą potrafię ich totalnie nie słyszeć. Bo nie zawsze sytuacja pozwala na udzielenie asertywnej odpowiedzi. Czasem wystarczy umieć się odciąć.
A jeśli chodzi o wakacje :D Hotel Faleza w Jastrzębiej Górze - super! Jedzenie pyszne - ilości zupełnie nie do przejedzenia, które jednak znalazły się w moim brzuszku - obecnie nieco większym :P Do dyspozycji gości sauna i jacuzzi. Poza tym widok na morze - niesamowity. Po wyjściu z hotelu czeka nas tylko przeprawa przez klif, czyli spora ilość schodów w dół do pokonania - okropnie stromych, a z powrotem niemiłosiernie wysokich :D A potem już tylko plaża i morze :) czego chcieć więcej.. no może temperatury odpowiedniej do morskich kąpieli, bo morsem chyba nigdy nie zostanę. Jastrzębia Góra poza sezonem przeraźliwie wymarła... Może ze dwa czynne sklepy, jeden bar, jeden Dom Whiskey i jedna czynna restauracja z cenami jakby był środek sezonu... Ale mi w zupełności wystarczył hotel, plaża i latarnia morska :D Morze działa na mnie tak totalnie pozytywnie, że już nic więcej do szczęścia nie potrzebuję :)
 |
pierwsze zdjęcie - prosto po przyjeździe do hotelu :D |
 |
Najfajniejsza damska ekipa wyjazdu :)) pierwszy spacer nad morzem - trochę chłodno było :P |
 |
takie fale były :D |
 |
jedyna czynna restauracja - Kredens |
 |
wieczory na plaży :) |

 |
i deserki na tarasie :) |

 |
i wycieczka na latarnię |

 |
ostatni dzień w Jastrzębiej Górze |
W ramach wyjazdu spędziliśmy też dwa dni w Trójmieście - jadąc na kurs spaliśmy w Szkolnym Schronisku Młodzieżowym na ul. Wałowej - ceny bardzo przystępne, blisko do dworca pkp, jedynym minusem było zakwaterowanie na ostatnim - chyba 4 piętrze schroniska i wchodzenie po stromych schodach bez windy z walizkami.. Kolację zjedliśmy w restauracji Pomodoro - wnętrze bardzo klimatyczne, knajpka spora, jeśli chodzi o jedzenie zdania były podzielone - część osób dostała nieco surową pizzę, moja za to była naprawdę przepyszna. Innym atrakcjom przeszkodziła ulewa.
Wracając - wybraliśmy hostel Universus - położony rewelacyjnie - na tyłach Długiego Targu, więc w samym centrum, ceny niskie przy pokojach wieloosobowych, wystrój ładny, jedynie łazienki mogłyby być w nieco lepszym stanie, ale ogólnie byliśmy bardzo zadowoleni. Kolację tym razem zjedliśmy w Casino Diner - rewelacyjnej knajpie w amerykańskim stylu, z pysznymi burgerami, ale i innymi pysznościami w karcie, z mega przesympatycznym właścicielem, ze świetnym wystrojem, jednym słowem aż nie chciało się stamtąd wychodzić. Ale kalorie trzeba było spalić małym spacerkiem po gdańskim starym mieście, oczywiście nie omijając moich ukochanych miejsc nad Motławą. Potem padło na Literacką - ot, jedna ze zwyczajniejszych knajpek na Mariackiej - tylko z powodu braku stolików w Cafe Kamienica.






A od rana - śniadanie w moim ulubionym barze mlecznym, który teraz zwie się "turystyczny", a potem kierunek Sopot :D Prześliczna trafiła nam się pogoda :) Jeden wielki spacer - po Monciaku, po molo, po plaży, a w drodze powrotnej obiad w Green Way'u - tym razem wegetariańsko :) Po południu Polskim Busem wyruszyliśmy w drogę powrotną do Wrocławia - zmęczeni okropnie, ale i zadowoleni wróciliśmy do domów :D
 |
w Green Way'u |