czwartek, 20 marca 2014

wiosenne wojaże :)

Lekarka już jakby trochę zdrowsza, więc szaleje i obmyśla przeróżne wyjazdy :D
Na najbliższy zaczęła się już nawet pakować!
W sobotę jedziemy z częścią naszej studenckiej paczki (szkoda niestety, że nie udało się zebrać wszystkich, ale tak to już jest, kiedy każdy ma swoje własne dorosłe życie i swoje plany). Jedziemy na tygodniowy kurs do Jastrzębiej Góry na temat komunikacji z pacjentem. Zajęcia zaplanowane są od 8 do 18, co nieco mnie przeraża, ale może jakoś to przeżyję :D
Najważniejsze, że będziemy nad samym morzem - hotel znajduje się tuż przy plaży :) Może chociaż wypuszczą nas na zachód słońca :P

tak wygląda nasz hotel :)



W drodze powrotnej zahaczymy też o Trójmiasto - nie mogę być nad morzem i nie odwiedzić mojego ukochanego Sopotu! Molo w Sopocie to jedno z miejsc, w których ładuję moje życiowe akumulatory. Pamiętam, rok temu wiosną - pogoda była okropna, ja czułam się podobnie beznadziejnie, wsiadłam w pociąg i pojechałam do Trójmiasta. Wystarczyła chwila na molo, żeby życie stało się prostsze, żeby znów znaleźć jego sens.
Relacja z tamtej wyprawy - tutaj
Mam nadzieję, że tym razem morze zadziała na mnie podobnie kojąco. Przyda mi się trochę pozytywnej energii, którą z jednej strony straciłam jakiś czas temu w szpitalu, a z drugiej - dokładnie trzy lata temu, kiedy umarła moja mama. Mija kolejny rok. I z jednej strony czas pędzi jak oszalały, budzę się, a tu nagle minęły, nie wiadomo kiedy, te trzy lata. A z drugiej - jak każde trudne dla nas wydarzenie, zdaje się jakby miało miejsce wczoraj. No może przedwczoraj.

Kolejne krótkie wyprawy, do Wrocławia, na następne medyczne kursy czekają mnie na początku kwietnia i maja. Czyli chwila powrotu do studenckiego życia. Nie mogę się doczekać :)

A w maju - pod koniec dokładnie - jedziemy z Jordanem do Zakopanego :)) Właśnie wczoraj rezerwowałam cały wyjazd. Podróż Polskim Busem oczywiście, noclegi w góralskiej chatce znalezionej na grouponie. Cały weekend za 160zł/os. Tego wyjazdu chyba najbardziej nie mogę się doczekać :D Pierwszy i ostatni raz w Zakopanem byłam w podstawówce - baaardzo dawno temu :D Już od paru lat marzył nam się wypad do stolicy Tatr, ale ciągle albo nie było czasu, albo funduszy, albo ciekawsze były inne kierunki... Do zorganizowania tego wypadu skłonił mnie blog - http://lifegoodmorning.blogspot.com/ i prześliczne zdjęcia spod samiuśkich Tater :D

i zdjęcie naszej chatki :)

Czerwiec - czyli czas urlopów - spędzimy oczywiście nie gdzie indziej, tylko w Trójmieście :D Udało nam się wygospodarować tydzień - akurat w czasie Bożego Ciała. Polski Bus niezmiennie zawiezie nas na miejsce - z jednodniowym przystankiem w Bydgoszczy, a w Gdyni ugości nas Jordana brat :) Na miejscu będziemy planować szczegóły, ale jak wiadomo w Trójmieście nudzić się nie da :D Każde moje wakacje tam spędzam - i jeszcze tylu rzeczy nie widziałam! Moja miłość do Trójmiasta będzie chyba wieczna...


Dużo pozytywnej energii dla Was kochani, a ja odezwę się już pewnie po powrocie znad morza :)

poniedziałek, 17 marca 2014

chora lekarka.

Ostatnio pisałam o mojej niedyspozycji, o wycieńczeniu psychicznym, teraz czas na sprawy natury fizycznej :D Z kursu we Wrocławiu wróciłam chora... Wypoczęłam za to psychicznie, wróciłam podczas tych kilku dni do czasów studenckich, do beztroski, do okresu, kiedy jedynym zmartwieniem było zdążyć na zajęcia, który wieczorny koncert wybrać, czy kasę przeznaczyć na kino czy może na nową bluzkę :D Fajne to były czasy, na pewno pełne nauki, ale też zupełnie przyziemnych problemów. W tym już zupełnie dorosłym, zawodowym życiu pojawiają się zupełnie inne, czasem całkiem ostateczne problemy, z którymi trzeba się zmierzyć. Ale chwilowo nie muszę, bo od powrotu z kursu jestem na moim pierwszym w życiu L4 :D Oczywiście nic to fajnego - leżenie w łózku i faszerowanie się antybiotykiem nie jest moją ulubioną czynnością, ale z drugiej strony fajnie tak czasem po prostu odpocząć. Mój organizm chyba w końcu powiedział głośno i stanowczo - wystarczy! I infekcja, która ciągnęła się od ponad tygodnia w końcu dotarła do takiego etapu, kiedy domowe sposoby nie wystarczyły..
No więc leżę w łóżku z laptopem, ogarniam wszystkie zaległe sprawy, oglądam najnowsze oferty na złotych wyprzedażach, grouponach i innych, marzę sobie na mlecznych podróżach, gdzie to bym nie poleciała, tylko brak mi czasu i funduszy.. Ale pomarzyć fajnie :) Zamierzam też przez ten tydzień nadrobić medyczne gazety, ale może też filmy, czy jakieś seriale. Trochę się czuję jak na przymusowych wakacjach, ale jednak wakacjach :) Ostatnie wolne w pracy miałam chyba w listopadzie... strasznie dawno :P

Co do wyjazdu do Wrocławia, to trafił mi się wyjazd właściwie letni - pogoda była bajeczna, szkoda tylko, że większość dnia spędzałam na sali wykładowej. Ale udało mi się też porobić trochę fajnych rzeczy w ciągu tych paru dni :) Pierwszego dnia zjadłam zupę w Zupie, czyli małej knajpce niedaleko rynku, w której podają świeże, codziennie inne zupy - ja spróbowałam meksykańskiej - dobra, ale chyba jadłam lepsze zupy. Na pewno w ramach kolejnego wyjazdu do Wrocławia spróbuje jakiejś innej :) Potem kawa w K2, czyli jednej z moich ulubionych studenckich knajpek, którą odkryłam na pierwszym roku. Miejsce spokojne, ciche, bardzo przytulne. Lubiłam bardzo ten klimat - nieco swojski, pełen kwiatków, bibelotów, z aromatyczną kawą czy herbatą prosto z herbaciarni. Idealne miejsce na randkę :) Dzisiaj wolę zdecydowanie inne wnętrza - nowoczesne, jasne, totalnie minimalistyczne. Ale do dawnych miłości fajnie jest czasem wrócić :)
Pierwszy dzień zakończyłam spacerem w parku Zamku Topacz - bardzo urokliwym miejscu, które uwielbiam :) zdjęcia z letniego wypadu znajdziecie tutaj

a tu spacer wieczorem :)

Drugi dzień, już po wykładach - obowiązkowo obiad w Pinoli, tym razem nie mogłam nie skusić się na ich przepyszną pizzę. Zwykła margherita z rukolą wystarczy, żeby poczuć się jak we Włoszech. Na deser kolega, który jest tam kucharzem - twórca Pasibusa, którego jak zawsze wam polecam ;) - podał nam warzywne lody do degustacji. Wow. Poczułam się jak w bajce z Ulicy Sezamkowej, w której Grover (chyba) pojawia się w lodziarni, gdzie do wyboru ma lody na każdą literę alfabetu - w tym też różne warzywne, totalnie odjechane smaki :D My dostaliśmy buraczkowe (chyba jedyne, których kolejny raz bym nie spróbowała - smakowały prawie jak zamrożony barszcz..który uwielbiam, ale w tradycyjnej postaci), marchewkowe - przepyszne i śmietankowe z koperkiem - meeega ciekawy smak :D Uwielbiam takie zabawy ze smakami i próbowanie nowych dań :D
Wieczór dokończyliśmy włosko u koleżanki na tiramisu i bruschettach :)

Trzeci dzień - po wykańczająco nudnych wykładach - minął pod hasłem azjatyckim :) Najpierw obiad w chińczyku - bardzo dobry kurczak w sosie słodko-pikantnym, w knajpce Hanoi, z ryżem i surówką, bardzo duża porcja za jedyne 12zł. A potem zupa tajska produkcji mojego ulubionego Sławka (znanego między innymi z rewelacyjnej zupy cebulowej, którą powtarzam przy każdej możliwej okazji) - przepyszna :)) Przepis już wzięłam, mam nadzieję niedługo go wykorzystać :) Pożegnalny wieczór spędziliśmy ze znajomymi w Szynkarni. Bardzo ciekawym miejscu na Św. Antoniego. Knajpka jest trzypiętrowa, wnętrze ciekawe, delikatny, jasny wystrój, obsługa nie do końca daje radę przy większej ilości gości. Jeśli chodzi o menu bardzo ciekawe - piwa regionalne i zagraniczne wypisane ręcznie na tablicy przy barze, poza tym dobre wino, darmowa woda, i do jedzenia - podpłomyki z produktami regionalnymi. Ja skusiłam się na podpłomyka z mięsem z jelenia z sosem pomidorowo-śliwkowym. Bardzo dobry. Trochę przypominał wyglądem tortillę, ale był zdecydowanie lepszy, no i przede wszystkim tradycyjnie polski :) W Szynkarni możecie też kupić produkty regionalne - przede wszystkim mięsa i sery, które wyłożone są w gablotce przy barze. Jedno z ciekawszych nowych miejsc na mapie Wrocławia, zdecydowanie warte polecenia.

zdjęcie w toalecie musiało być:P




A na koniec mój nowy wiosenny zestaw - za całość zapłaciłam 27zł, plus butki-jazzówki za 20zł. Takie zakupy to ja lubię :D


piątek, 7 marca 2014

Zdarza się, że w życiu człowieka pojawia się taki czas, taki moment, kiedy ma wszystkiego dosyć, kiedy ma ochotę zamknąć się w swojej małej skorupce i nigdzie się z niej nie wychylać. Oczywiście, zdarza się, nawet dosyć często, u człowieka rodzaju damskiego taki moment w postaci PMS. Ale niestety, tym razem to coś zupełnie innego. Może przesilenie wiosenne, może pierwszy znak, jak łatwo można dać się wypalić swoim pacjentom, jak ich życia, ich problemy, pożerają naszą życiową energię, jak w toku bycia lekarzem trzeba nauczyć się pracę zostawiać w pracy, a w domu żyć swoim życiem. Łatwo powiedzieć oczywiście.
To był mega trudny tydzień. Taka lekcja ciężkiej medycyny w pigułce. Nauka rozmów z rodzinami pacjentów, nauka, że nie każdego można wyleczyć, chociaż nie wiadomo, jak by się chciało, że nawet poruszając niebo i ziemię, czasem po prostu pacjent w swoich chorobach bardziej zdrowy być nie może, nauka, że niektórym pacjentom w ich nieuleczalnych chorobach, należy też pozwolić odejść, a w tych ostatnich chwilach zrobić dla nich wszystko, co najlepsze, co zrobić się da. To był tydzień pełen wyzwań, zarówno pod względem medycznym, jak i można powiedzieć psychologiczym. Ale skończył się nad wyraz pozytywnie - kilkoma zwykłymi "dziękuję", a od jednej rodziny pacjenta - prześlicznymi kwiatami. Wtedy człowiek czuje, że jednak ta jego cała praca, że to wszystko, co robi ma sens. I wraca do domu po tygodniu ciężkiej pracy - i po prostu się uśmiecha :)
Niestety za bardzo uśmiechać się nie może, bo jest okropnie do tego wszystkiego przeziębiony :D
Całe szczęście wczoraj tenże człowiek zrobił przepyszny krem z kukurydzy na obiad - przepis tutaj, więc dziś po powrocie z pracy może po prostu powylegiwać się, i wychorować się w łóżku :D
W oczekiwaniu na jutrzejszą premierę w jeleniogórskim teatrze. "Samobójca?" to spektakl na podstawie sztuki Nikołaja Erdmana, napisanej w 1928r. w Rosji, niestety z rozkazu Stalina zdjęty z afiszy, aż do lat 80. XX wieku. Historia bezrobotnego mężczyzny w średnim wieku, który jako sposób na zdobycie sławy, szacunku wybiera popełnienie samobójstwa.
Na pewno opowiem Wam o moich wrażeniach z premiery :)

Ten tydzień był też bardzo pozytywny z racji internetowych zakupów, które do mnie dotarły :)
Niestety nie miałam okazji ich jeszcze wypróbować, więc póki co tylko takie zdjęcia :)

prześliczna torba filcowa ze złotych wyprzedaży


czarna kopertówka z allegro

i spódnice, też znalezione na allegro



Udanego weekendu kochani :) Mój z racji przeziębienia spędzę raczej głównie w łóżku (chociaż pogoda za oknem śliczna...) Bo w przyszłym tygodniu jadę na kilka dni do Wrocławia na kurs w ramach stażu. Jednym słowem - muszę być zdrowa :D

poniedziałek, 3 marca 2014

weekend z przyjaciółmi

Zeszły weekend spędziliśmy z przyjaciółmi we Wrocławiu, a w ten jedna para z naszych wrocławskich przyjaciół przyjechała do nas, do Jeleniej Góry :)
W sobotę wyruszyliśmy na wyprawę na Kolorowe Jeziorka - wszystko byłoby idealnie, było w końcu piękne słońce, bezchmurne niebo, dosyć ciepło - gdyby nie to, że jeziorka pokryte były grubą warstwą białego lodu ! I z magicznego koloru wody - nici. Ale i tak skorzystaliśmy z pięknej wiosennej pogody i zrobiliśmy sobie miły spacer :)
A o jeziorkach więcej przeczytacie w jednym z moich pierwszych blogowych postów - w wersji jeszcze z długimi, brązowymi i nieco wygolonymi włosami :D
Kolorowe jeziorka





Potem pojechaliśmy dalej w Rudawy Janowickie - do schroniska Szwajcarka i na górę Sokolik - o tym też przeczytacie w osobnym poście - wakacyjnie. Sokolik to jedna z łagodniejszych gór, właściwie bardziej skał, z których rozpościera się piękny widok, z jednej strony na Kotlinę Jeleniogórską, a z drugiej na resztę Rudaw Janowickich i okoliczne wioski. Podejście jest bardzo łagodne, a potem już tylko trzeba wejść po schodach :)   Krzyżna, którą tym razem odpuściliśmy jest zdecydowanie bardziej wymagającą górą :)





Po powrocie do domu - była zupa cebulowa, a na drugie kurczak w sosie pomarańczowym
A wieczorem wpadło jeszcze kilka osób i graliśmy w gry - była Jenga, Kolejka i Party, przy którym nie raz popłakałam się ze śmiechu ;D

W niedzielę, standardowo po jajecznicy, wyruszyliśmy na zwiedzanie Huty Julia, o której już nie raz Wam mówiłam. Miejsce, w którym na własne oczy przekonujemy się, że szkło to magia :)
Huta Julia - odwiedźcie koniecznie :)
Prosto z Huty - kierunek Szklarska Poręba i wodospad Kamieńczyk, potem jeszcze szybkie zakupy oscypków i powrót do domu. Bardzo miły weekend :))

A na koniec - w związku z niepokojącymi wiadomościami zza wschodniej granicy - przypomniała mi się piosenka Anity Lipnickiej - w sumie mówiąca o mnie :)


stat4u